2010-09-29

"Nutria i Nerwus", czyli ciąg dalszy "Jeżycjady" Małgorzaty Musierowicz.

Mam 26 lat i kocham "Jeżycjadę"! Bez wyjątku. Niektóre książki bardziej, niektóre mniej, ale wszystkie.
Pamiętam jak kilkanaście lat temu mama kupiła mi pierwszą książkę M. Musierowicz - "Kwiat kalafiora" i od tego się zaczęło:) Później dostałam "Kłamczuchę" i "Noelkę" i przez jakiś czas te trzy książki były jedynymi do których sięgałam na zmianę co roku, jak nie częściej. Po jakimś czasie stwierdziłam, że muszę uzupełnić swój zbiór i tak dokupywałam sobie po kolei książki, za każdym razem czytając "Jeżycjadę" od początku - żeby być na bieżąco:P W tym roku robię to kolejny raz. "Nutria i Nerwus" jest 10 powieścią z serii i jedną z moich ulubionych:) Ja po prostu uwielbiam Borejkówny, ich rodziców, mieszkanie z zielonym pokojem, kuchnię z cytatami i wymyślonymi wierszykami i tą atmosferę niesamowitą, która udziela się czytającym...




Pomimo, że akcja "Nutrii i Nerwusa" dzieje się głównie poza mieszkaniem, książka nie traci na swojej wartości. W tej części Natalia, która odrzuciła zaręczyny niejakiego Tunia, wyjażdża, zabierając ze sobą córki Gabrysi: Różę i Laurę, nad morze (inna sprawa, że tam nie dociera). Dziewczyna chce odpocząć, przemyśleć pewne sprawy i dojść do siebie po niefortunnym zdarzeniu, którego była nieumyślnym sprawcą. Jak się jednak okazuje nie jest jej to dane, gdyż za sprawą Tygryska (aka. Laura) na horyzoncie pojawia się Nerwus (aka. Filip) i wszystko się komplikuje!
Jak w każdej książce Musierowicz, ta również jest pełna humoru, mądrych cytatów, złotych myśli, cudownych postaci i ciepła...
Ehhh, jeszcze tylko 8 kolejnych i "Jeżycjada" mi się skończy! Trzeba będzie zaczynać wszystko od początku:P

M. Musierowicz, Nutria i Nerwus, Wydawnictwo Akapit Press, Łódź, s.160.

Mój pierwszy raz - czyli pierwszy książkowy stosik na blogu!

Ponieważ tak się złożyło, że studiuję i mieszkam obecnie w Danii, każdy mój wyjazd do Polski jest swego rodzaju "porotem do Edenu"- raju książkowego! Zaglądam wtedy do Empiku, zamawiam książki przez internet, przegladam półki z książkami znajomych i rodziny, by pod koniec takiego wypadu do ojczyzny wyjechać z odpowiednią ilością książek, które później będą mi towarzyszyć dniami i wieczorami na wietrznej północy:P Tym razem nie było inaczej! Udało mi się wrócić do Danii z 10 książkami, co wprawia mnie w zachwyt!!!
Oto one:



1. "Alicja" Natalii Rogińskiej - książka, którą dostałam "pod choinkę" roku pańskiego 2009 i która cierpliwie czekała do momentu, aż uznam, że teraz mogę ją przeczytać.
2. "Oddech, oczy, pamięć" Edwidge Danticat - dorwana w ostatni dzień mojego pobytu w Polsce w TESCO za 5 zł:)
3. "Ksiądz Rafał" Macieja Grabskiego - pożyczona od cioci i dobrze bo miałam ochotę na tą książkę.
4. "Wybór" Nicholasa Sparksa - prawdopodobnie pierwsza książka tego autora, którą przeczytam, bo do tej pory jakoś nie mogłam się do niego przekonać... Zobaczymy co wyniknie z tej lektury:) Aha, książka teściowej!:P
5. "I wciąż ją kocham" Nicholasa Sparksa - druga książka teściowej i druga Sparksa, którą mam zamiar przeczytać.
6. "Kościół dla średniozaawansowanych" Szymona Hołowni - również pożyczona od teściowej, chcę zobaczyć jak pisze Hołownia i czy ta książka coś mi da w kwestii wiary!
7. "Ostatni raz" Anny Gavalda - moja ukochana autorka, dlatego nie było wątpliwości, że jeśli mam jej wszystkie książki to ta również musi dołączyć do ich grona. Już nie mogę się doczekać czytania!
8. "Ex libris" Anne Fadiman - dopiero niedawno dowiedziałam się o istnieniu tej książki i musiałam ją mieć! Czytać książkę o książkach - toż to cudne!
9. "Zapomniany ogród" Kate Morton - książka z wymiany dokonanej za pomocą lubimyczytac.pl:)
10. "Syberiada Polska" Zbigniew Domino - już kiedyś ją przeczytałam i wiedziałam, że będę do niej wracać. Całkowicie moje klimaty!!! I do tego autor z moich okolic.

Mniam, mniam...:)

2010-09-21

"Lista pana Rosenbluma" - świetny debiut Natashy Salomons.

Niedługo przed powstaniem tego bloga udało mi się przeczytać kilka, moim zdaniem, wartościowych książek. Zastanawiałam się czy powinnam o nich pisać teraz, ale stwierdziłam, że szkoda tego nie zrobić. Nie wiem kiedy nadejdzie czas, gdy sięgnę do nich ponownie.
Dlatego też dzisiaj chcę wyrazić swoją opinię o książce  "Lista pana Rosenbluma" Natashy Salomons.




Jednym zdaniem mogę powiedzieć, że książka jest świetna. Nie znaczy to jednak, że czyta się ją łatwo, budzi ona bowiem całe multum emocji w osobie czytającej (przynajmniej w moim wypadku tak było)!

Na samym początku powieści poznajemy osobliwe małżeństwo Żydów: Jacka i Sadie Rosenblum. Oboje wraz ze swoją córką, uciekając przed antysemityzmem w Niemczech dotarli do Anglii i tutaj zostali. Właśnie w Anglii zaczyna się cała historia. Zaraz po przypłynięciu na teren Anglii, Jack postanawia, że zostanie idealnym angielskim dżentelmenem. Gdy dostaje ulotkę ze informacjami o anglikach zaczyna ją traktować jak swój przewodnik. Powoli stara się spełniać wszystkie punkty na niej zawarte, w międzyczasie dopisując kolejne, niezbędne jego zdaniem do bycia angielskim dżentelmenem. Do tego stopnia jest wytrwały w swoim postanowieniu, że nie widzi, ani zachowania anglików wobec siebie, ani narastających problemów. MUSI być angielskim dżentelmenem i tyle. To co mnie uderzyło w postaci Jacka Rosenbluma to całkowite poświęcenie sprawie, nie ważne jakie konsekwencje, ważne żeby dopiąć swego. Jack wydaje się nie zważać na to kim rzeczywiście jest, skąd pochodzi, nie chce pamiętać o rodzinie, która została w Niemczech i tam zginęła, żyje teraźniejszością i przyszłością, ale według mnie w taki niezdrowy sposób. 
Całkowicie inną osobą jest jego żona Sadie, która wydaje się, że straciła sens i ochotę do życia wraz z wyjazdem z Niemiec. Sadie nie może się odnaleźć w nowym kraju, ciągle rozpamiętuje przeszłość, nie dając zabliźnić się swoim ranom. Tęskni za rodzicami, bratem, nie chce o nich zapomnieć, dlatego codziennie się udręcza myśleniem o tym, że ich zostawiła. W ogóle nie rozumie swojego męża, a on nie rozumie jej. Powoli oddalają się od siebie. I wtedy staje się coś... Jack natrafia na trudność w spełnieniu jednego z punktów swojej listy. Nie ugina się jednak i niestrudzony podejmuje decyzję o budowie własnego pola golfowego!

Książkę czytałam z dosłownie ściśniętym sercem przez cały czas. Wywoływała ona we mnie ból, współczucie, złość, gniew, płacz, śmiech, żal i pewnie jeszcze multum innych emocji. Najważniejszym elementem tej książki, moim zdaniem, jest problem tożsamości człowieka, identyfikowania się z tym co było, co jest i z tym co może będzie... Jako osoba mieszkająca chwilowo za granicą potrafię zrozumieć momentami zarówno postępowanie pana Rosenbluma, który za wszelką cenę chce być "miejscowym" jak i nieobce są mi odczucia Sadie - żony pana Rosenbluma - nie potrafiącej się odnaleźć w nowej ojczyźnie, tęskniącej za wszystkim co bezpowrotnie przeminęło. "Lista pana Rosenbluma" jest bardzo przejmująca, trzymająca za serce i wzruszająca. Na pewno warto ją przeczytać!

N. Solomons, Lista pana Rosenbluma, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2010, s.376.

2010-09-20

"Romans na receptę" - Monika Szwaja

Skończyłam. I co? I nic. Książka z gatunku tych szybkich, łatwych i przyjemnych okazała się taką nie do końca. Pomimo, że Monika Szwaja reprezentuje nurt literatury kobiecej, ja, która za kobietę się uważam, w żadnym stopniu się nią nie zachwyciłam.

Zastanawiałam się dlaczego i znalazłam kilka powodów:
1. Przed sięgnięciem po tą książkę przeczytałam inną powieść pani Moniki, "Zapiski stanu poważnego". Jak się okazało zarówno tam jak i tutaj 'nadziałam się' na bohaterki uprawiające dokumentacyjno-reportażowe dziennikarstwo telewizyjne, co jak się okazało w żadnym stopniu nie jest dla mnie pociągające. Męczyły mnie ciągłe opisy różnych etapów powstawania np. programu, opisy redakcji i zajęć w tejże redakcji. Nie moja bajka po prostu!
2. Sama bohaterka książki, Eulalia, to kobieta, którą chętnie 'naprowadziłabym na prostą'. Nie mogłam zrozumieć, jak kobieta czterdziestokilkuletnia daje sobie wchodzić na głowę kompletnie wszystkim w swoim otoczeniu (no, może oprócz dzieci, bo to jest zrozumiałe, zresztą dzieci w książce to ideały chodzące:))! Zaczynając od 'przecudownej', rozpieszczonej jak dziadowski bicz córki brata, a kończąc na matce, która szczerze mówiąc, gdyby była moją rodzicielką dowiedziałaby się paru rzeczy o sobie. Dlaczego ja czytając książkę, przez większość czasu muszę być sfrustrowana?
3. Zbyt oczywisty jak dla mnie rozwój sytuacji z "gburem", który przez większą część książki był traktowany przez bohaterkę w negatywny sposób, do momentu, gdy książka ma się ku końcowi i po jednym acz znaczącym spotkaniu wszystko się zmienia.
4. Barkuje mi trochę polotu w języku pani Moniki. Niby wszystko jak ma być, ale ja osobiście trochę się męczyłam podczas czytania i to zarówno przy tej jak i poprzedniej powieści. Sama nie wiem o co tutaj chodzi, no ale...




Żeby jednak nie wyszło, że książka nie nadaje się do niczego, to prostuję: nadaje się, tylko nie bardzo dla mnie. Książkę skończyłam bo chciałam, nikt mnie nie zmuszał, nie stał z nożem przy gardle i pomimo tych rzeczy, które mi się nie podobały zdarzały się w niej momenty, które mnie w jakiś sposób rozbawiały lub zaciekawiały. 
A teraz najlepsze co mogę powiedzieć o pisarstwie pani Moniki Szwaji: pomimo tego mojego negatywnego wywodu na temat tej oraz poprzedniej książki dotknęło mnie to szczęście, że  znalazłam swój rodzynek wśród jej twórczości, który nie wiem dlaczego stał się jedną z książek do których zaglądam z chęcią i przyjemnością: "Stateczna i postrzelona":) I dobrze, że tą książkę już znalazłam i nie muszę szukać dalej...

2010-09-18

"Cukiernia Pod Amorem" czyli słodko - gorzko, jak to w życiu.

Wstąpiłam do cukierni Pod Amorem. I nie żałuję. Tu współczesność i przeszłość splatają się jak warkocz drożdżowej chałki. Jest w niej wszystko, co lubię: miłość, gorycz zdrady, pokręcone ludzkie losy, tajemnice z przeszłości i pierścień, i mumia, i jagodzianki. Czekam na ciąg dalszy, bo apetyt został niezaspokojony. A ja jestem książkowym łasuchem.
Dorota Wellman, dziennikarka TVN




Jakieś dwie godziny temu skończyłam czytać "Cukiernię Pod Amorem" i bardzo spodobała mi się ta, zamieszczona na okładce książki, opinia dziennikarki. Głównie dlatego, że w pełni się z nią zgadzam. Książka ma w sobie coś uzależniającego, coś co powoduje, że już myślę o zakupie kolejnej części, o tym by dowiedzieć się co dalej stało się z jej bohaterami, i tymi współczesnymi, i tymi, którzy żyli sto lat temu i mieli tak ogromny wpływ na życie swoich potomków!
Żeby nie być tutaj jednak nieszczerą, muszę powiedzieć, że mój zachwyt nad książką nie był wcale taki oczywisty i wymagał czasu i kilkudziesięciu stron.
Szczerze mówiąc, kupiłam tą powieść zachęcona opiniami i recenzjami innych, niestety gdy zaczęłam ją czytać poczułam się rozczarowana, nie mogłam zrozumieć o co tym ludziom chodziło. Nie mogłam się wciągnąć, rozpraszała mnie wielowątkowość książki, co rozdziałowe zmiany czasu opowieści, ciągle nowi bohaterowie, których trzeba było zapamiętać i kojarzyć, kto z kim i kiedy. Pojawiła mi się w głowie taka myśl, że przeczytam tą książkę, bo skoro już zaczęłam to warto skończyć, ale na pewno nie sięgnę do dalszych części, bo to chyba nie moja bajka. 
I tu się myliłam, bajka okazała się jak najbardziej moja! Po pewnym czasie wszystkie te rzeczy, które mnie denerwowały na początku, stały się dla mnie największymi zaletami książki. Nie mogłam się doczekać następnego przeniesienia w czasie, poznawania losów Zajezierskich, Bysławskich czy Blatko. Właśnie to stało się moją ulubioną częścią książki, nie teraźniejszość (tak zwana, bo to przecież rok 1995) a właśnie to, co można w książce odkrywać na temat przeszłości rodziny Celiny, Waldemara i Igi Hryć. 

Książka zaczyna się w momecie, kiedy na rynku w Gutowie, podczas wykopalisk znaleziona zostaje mumia tajemniczej kobiety z PIERŚCIENIEM. Ten pierścień, jak się okazuje, należał od lat do rodziny Cieślaków, czyli właścicieli cukierni Pod Amorem, która znajduje się właśnie w Gutowie. Iga jest wnuczką Cieślaków i to właśnie ona powodowana poczuciem sprawiedliwości i ciekawością postanawia odkryć kim była ta kobieta znaleziona z jej rodzinnym pierścieniem, który zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach. To właśnie  ten pierścień staje się przyczynkiem do symbolicznej podróży w czasie. 
Poznajemy zatem losy prapradziadka Igi, hrabiego Tomasza Zajezierskiego, który aniołkiem nie był i jego podboje miłosne pokomplikowały nieźle dalsze losy rodu. Za jego sprawą spotykamy nie tylko Adę Bysławską, przyszłą żonę hrabiego, ale także jej rodzinę, której losy czasem w niespodziewany sposób splatają się z jego życiem. Poznajemy Zuzannę i Mariannę Blatko, bardzo różniące się od siebie matkę z córką i wreszcie Barbarę Zajezierską, matkę Tomasza, której historia jest niespodziewanie zaskakująca i skomplikowana. 

Nazwałabym to swego rodzaju puzzlami, bo czytanie tej książki to właśnie takie układanie puzzli, składanie kawałków opowieści w jedną całość, odkrywanie nowych fragmentów, które do siebie pasują! Właśnie to w niej pokochałam, tą przeszłość, która nie jest łatwa, ale którą odkrywa się z ogromną przyjemnością...

M. Gutowska-Adamczyk, Cukiernia pod Amorem. Zajezierscy, Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 2010, s.471.

2010-09-14

"Moje życie we Francji" Julia Child - gdy gotowanie i jedzenie staje się czymś więcej.

Jak to jest gdy czynność taka jak gotowanie, staje się sposobem na osiągnięcie szczęścia i spełnienia w życiu??? Ile jest osób, które uważają gotowanie i jedzenie za coś tak prozaicznego, że nawet nie zwracają na nie uwagi? A ile osób jest w stanie zmienić swoje zdanie na temat gotowania po przeczytaniu tej pełniej pasji i miłości do jedzenia książki?! Oj wiele...




                                                              
"Moje życie we Francji" to 500 stron pełnych zapachów, smaków, przypraw i masła. Biograficzna książka Julii Child, która powstała we współpracy z Alexem Prud'homme  powoduje w czytelnikach uczucie zazdrości (przynajmniej mi się to zdarzyło!), bo czyż to nie jest cudowne gdy największa pasja w życiu staje się również sposobem na zarabianie pieniędzy?! 

Julia Child, wzór Amerykanek próbujących swoich sił w kuchni, rozpoczęła swój intensywny "związek" z kuchnią i jedzeniem po przypłynięciu wraz z mężem do Paryża. Paul Child jako pracownik rządowy Stanów Zjednoczonych został wysłany do Francji "na placówkę". Dla Julii jak się okazało później był to najlepszy zwrot w życiu jaki może się przydarzyć. Julia wychowana na tłustej, ciężkiej kuchni amerykańskiej we Francji odkrywa, że jedzenie służy nie tylko dla zaspokajania głodu, ale jest również sztuką. 37-letnia kobieta idzie tutaj do szkoły kulinarnej, gdzie poznaje tajniki francuskiej sztuki kulinarnej, następnie razem z dwoma koleżankami zakłada własną szkołę i zaczyna pracę nad kultową obecnie w Stanach Zjednoczonych książką kucharską "Mastering the Art of French Cooking". 

Książka "Moje życie we Francji" zaraża swoją energią, pasją i apetytem na życie. Jestem pewna, że nie pozostawi obojętnym nikogo, ani ludzi kochających spędzać czas w kuchni ani tych, którzy może jeszcze nie do końca wiedzą co chcą w swoim życiu robić, jakie cele sobie wyznaczać, do czego dążyć... Jak doskonale widać na przykładzie Julii Child: na życie nigdy nie jest za późno! Na spełnianie marzeń, cieszenie się każdym dniem zawsze jest czas i nie ważne ile ma się lat, gdzie się jest i jak się wygląda. Cudne przesłanie podnoszące na duchu w gorsze dni:)

J. Child, Moje życie we Francji, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010, s.474.

2010-09-13

"Służące" czyli przyjemność całkowita.

Szczerze mówiąc rzadko się zdarza, że dana książka tak mnie zachwyci i wciągnie w swój świat, że każde wyrwanie się z niego będzie prawie bolesne. Pamiętam, że jeden z pierwszych takich razów, już w "dorosłym" moim życiu dotyczył "Mistrza i Małgorzaty" Michaiła Bułhakowa - książkę czytałam non stop, podążając z nią wszędzie, z jednego kąta w domu w drugi, z pokoju do kuchni czy salonu i z powrotem. Po "Mistrzu..." spotkałam się z tego typu książkami jeszcze kilka razy, debiutancka powieść Kathryn Stockett jest jedną z nich.




Nie miałam zakupu tej książki w planach gdy wybierałam się do księgarni, ale była to bardzo dobra, nie do końca przemyślana decyzja. Cała książka prowadzona jest przez trzy narratorki. Kobiety te żyją w amerykańskim mieście Jackson w stanie Missisipi. Są lata 60-te, króluje rasizm, ku klux klan, a posiadanie czarnej służącej w białym domu świadczy o standardzie rodziny. I właśnie dwie takie czarne służące, Aibileen i Minny są narratorkami książki. Trzecią jest młoda, biała kobieta - panienka Skeeter.

Panienka Skeeter, po skończonych studiach wraca do swojego domu i przeżywa ogromne rozczarowanie i stratę, gdy nie zastaje w nim swojej ukochanej opiekunki z dzieciństwa Constantine. Gdy pyta o to matkę, ta zbywa ją kilkoma zdawkowymi zdaniami i zamyka temat.  
Sytuacja ta staje się początkiem niezwykłej historii o rodzącej się współpracy i swego rodzaju przyjaźni ponad niewidocznymi, ale istniejącymi podziałami. Trzy kobiety, które nigdy nie powinny ze sobą rozmawiać zaczynają razem pisać książkę o czarnych służących w domach białych państwa, angażując w to coraz więcej osób. 

Książka "Służące" jest świetnym studium rasizmu. Panienka Skeeter wprowadza nas w ten świat widziany oczami białej dziewczyny wychowanej przez czarną kobietę, ale żyjącej w przyjaźni z innymi białymi, którzy nie znieśliby, gdyby mieli korzystać z tej samej ubikacji co czarna osoba. Dwie czarne narratorki pozwalają nam natomiast poznać ten problem z drugiej strony - tej bardziej zainteresowanej jak mi się wydaje - czyli widziany oczami służących, które w zamian za jako taką płacę muszą nie tylko wychowywać białe dzieci, gotować, sprzątać czy usługiwać, ale również znosić upokorzenia, wyzwiska czy różnego rodzaju niesłuszne oskarżenia ze strony swoich białych państwa. 

Książka jest inteligentnie, świadomie napisana. Podoba mi się w niej to, że każda z głównych bohaterek - narratorek ma swój sposób mówienia i postrzegania świata, co powoduje, że książkę czyta się błyskawicznie i z dużym zainteresowaniem. We mnie "Służące" wzbudziły całe multum emocji, zaczynając od współczucia czy żalu, a kończąc na politowaniu czy złości w stosunku do niektórych bohaterów.
Przepiękna okładka wołająca o to by ją wziąć do rąk jest dodatkowym atutem:)

K. Stockett, Służące, Wydawnictwo Media Rodzina, Poznań 2010, s. 581.