2010-11-21

"Jutro idziemy do kina" Michała Kwiecińskiego.

Zanim zacznę pisać o filmie od razu muszę uprzedzić i wytłumaczyć się, że nie jestem w ogóle obiektywna w ocenie tego filmu. A dzieje się tak z dwóch zasadniczych względów: po pierwsze zawsze fascynowała mnie tematyka międzywojnia w literaturze i filmie, uwielbiam wprost stare kino przedwojenne i filmy takie jak "Ada, to nie wypada"; po drugie to samo tyczy się literatury i kina dotyczących II Wojny Światowej i Holocaustu - ten dział historyczny uważam za swój absolutny 'konik' i najczęściej jestem wobec książek i filmów poruszających ten ciężki temat bezkrytyczna, a jeśli nawet widzę jakieś wady i nasuwa mi się jakaś krytyka to umiem to w sobie dobrze zakamuflować. Tak to już jest:)





"Jutro idziemy do kina" jest fabularnym filmem telewizynym Michała Kwiecińskiego zrealizowanym dla Telewizji Polskiej. Tak się zastanawiam, czy to autorzy tego filmu podebrali serialowi "Czas Honoru" większość aktorów, czy stało się na odwrót, bo obsada jest bardzo zbliżona. Ponieważ film powstał w 2007 roku stawiam jednak na to, że to "Czas honoru" był tym drugim:) Oczywiście nie przeszkadzało mi to wogóle, zwłaszcza, że polubiłam bardzo aktorów mojego ulubionego serialu i miło przynajmniej niektórych zobaczyć również tutaj.
Film Kwiecińskiego opowiada historię trzech przyjaciół, którzy w 1938 roku zdają maturę i rozpoczynają swoje dorosłe życie. Andrzej, Piotr i Jerzy zastanawiają się co robić ze swoim życiem i snują niepewne plany. Jedynym co wiedzą na pewno jest to, że chcą pozostać przyjaciółmi i nie zgubić się nawzajem w tej dorosłości oraz, że chcą się zakochać.

Jerzy (Kuba Wesołowski) planuje iść na niesprecyzowane studia. Ponieważ nie jest do końca przekonany co chce robić w swoim życiu, postanawia wstapić do szkoły podchorążych, żeby mieć czas na przemyślenia i podjęcie odpowiedniej decyzji. Andrzej (Mateusz Damięcki) również wstępuje do wojska, do pułku kawalerii. Ostatni z przyjaciół Piotr (Antoni Pawlicki, którego nawiasem mówiąc uwielbiam:)) nie dostawszy się do wojska idzie na studia medyczne. Mijają miesiące w trakcie których starają się ze sobą spotykać gdy tylko dwaj z nich mają przepustki z wojska. Każdy poznaje również w międzyczasie swoją pierwszą miłość. Jurek, od momentu gdy na balu pomaturalnym spotkał Krysię, nie odstępuje jej na krok. Piotr poznaje przez przypadek, na ulicy, Zosię i od razu się w niej zakochuje na dobre i złe. Andrzej natomiast wdaje się w romans ze starszą od siebie właścicielką restauracji, którą jednak później zostawia dla przyszłej studentki malarstwa Ani. 
Pomimo tego, że chłopcy z każdej strony są wprost bombardowani wiadomościami o nadchodzącej wojnie nie wierzą w to do końca, a jeśli nawet, to uważają, że Hitler nie dotrze do Polski, że atak zostanie odparty i po kilku dniach wszystko wróci do normy. Czas mija, nadchodzi początek a potem koniec wakacji i 1 września 1939 roku...

Nieobiektywnie, ale muszę powiedzieć, że film mi się bardzo podobał. Jest prosty, przez co przejmując i piękny. Towarzysz mu również piękna muzyka dodaąca smaczku. Jest jednak również trochę przerażający jeśli choć przez chwilę postawimy się na miejsu jednego z tych chłopaków. 18-latkowie, którzy dopiero co zdali maturę, dopiero co wchodzą w dorosłe życie nie wiedzą o tym jak to ich życie niedługo zostanie rozerwane na strzępy, jak nawet nie zdąży się dobrze zacząć, a już możliwe, że się skończy, a jeśli nawet przetrwają to nigdy już nie będzie takie samo. Zawsze gdy sięgam po literaturę lub film wojenny zastanawiam się nad tymi młodymi ludźmi, którzy byli taką nadzieją dla kraju (jako pierwsze pokolenie rodzili się w wolnej Polsce), a których życie przypadło na czasy takiej tragedii, zastanawiam się nad sobą, nad tym jak ja bym się zachowała, jak bym sobie dała radę z tym wszystkim. Nie wiem, ale oni pewnie też nie wiedzieli.

Dla ciekawostki powiem, że z klasy maturalnej do kórej uczeszczali bohaterowie filmu a która liczyła 30 osób, podczas wojny zginęło 20 osób, kilku 'szczęśliwców' którzy dotrwali do jej końca w stalinowskiej Polsce zostało skazanych na śmierć, następnych kilku, którzy przetrwali nawet to, nigdy nie odzyskało swojej młodości... I jak tu nie pamiętać?

2010-11-19

"I wciąż ją kocham" Nicholasa Sparksa.

Muszę przyznać, że szczęśliwie dla mnie "I wciąż ją kocham", okazało się dużo lepsze od pierwszej przeczytanej przeze mnie powieści Sparksa "Wybór". Pozytywnie mnie to zaskoczyło i pomimo, że nadal opuszczałam niektóre jej fragmenty, książka mnie naprawdę zaciekawiła.




John, główny bohater książki wychowywany był przez samotnego ojca. Chłopak, który nigdy swojej matki nie poznał, nie potrafił znaleźć porozumienia ze swoim, zamkniętym w sobie i wydawałoby się swoim świecie rodzicem. John początkowo buntuje się przeciw ojcu, przesiaduje w barze, zatraca cel życia. Dochodzi jednak do punktu w którym postanawia zaciągnąć się do wojska. Jako żołnierz wojsk lądowych wyjeżdża do jednostki do Niemiec. Tam stacjonuje i stamtąd wysyłany jest co jakiś czas z misją do regionów w których panuje  konflikt.
Pewnego roku, dostaje przepustkę i przyjeżdża na dwutygodniowy urlop do swojego domu. Chłopak, dalej nie mogąc znaleźć kontaktu z ojcem, wybiera się na plażę, gdzie poznaje Savannah. Zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia i jak się okazuje jest to uczucie odwzajemnione. 

John i Savannah przez dwa tygodnie spędzają ze sobą każdą wolną chwilę, John przedstawia Savannah swojego ojca, który wzbudza w niej zainteresowanie i sympatię. Wszystko jest doskonałe, zakochani wyznają sobie miłość i wiedzą, że chcą byc ze sobą już zawsze. Nadchodzi jednak dzień wyjazdu Johna do Niemiec. Pomimo, że obiecują sobie na siebie czekać wiedzą, że jest to ogromna próba dla ich związku. John wyjeżdża. Żeby podtrzymać miłość Savannah i John regularnie korespondują i zawsze kiedy jest pełnia księżyca, patrzą na niego myśląc o sobie. Po roku John przylatuje do Stanów na ostatnią przepustkę przed końcem służby wojskowej. Chłopak poznaje rodziców Savannah, odżywają na nowo, pielęgnowane, ale jednak trochę ostygłe uczucia. Zakochani żyją przyszłością, bo wiedzą, że jeszcze tylko kilka miesięcy i będą ze sobą na zawsze. Po raz ostatni John wylatuje do Niemiec. I wtedy następuje 11 września 2001 roku. Pomimo obietnicy danej Savannah, John postanawia zachować się jak prawdziwy patriota i zaciąga się do wojska na kolejne lata... Wszystko się komplikuje.

No co ja mogę o tej książce powiedzieć? Nie jest to literatura, która mnie pociąga, ale przynajmniej ta książka pomogła mi zmienić trochę moje zdanie o twórczości Nicholasa Sparksa. Czytało mi się ją bardzo szybko, nie była taka denna i przewidywalna jak "Wybór", co naprawdę jest dużym plusem moim zdaniem. Tego typu literatura służy jednak jedynie do rozrywki i rozpatruję ją w takich kategoriach. Nie doszukuję się w niej niczego innego, bo tego tutaj nie ma. "I wciąż ją kocham" to po prostu dobra książka o różnych odcieniach miłości i poświęcenia:) Polecam fanom Sparksa!

Ps. Może mnie ktoś dobry uświadomić jak dodaje się tutaj filmiki z Youtube? Chyba za głupia jestem na to:P


N. Sparks, I wciąż ją kocham,  Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2010, s.351.

2010-11-17

Stosik oczekujących...

Tak to jest jak się człowiek naogląda tych waszych stosików i książek, że robi mu się żal, że tak daleko od tych wszystkich zakupowych możliwości się znajduje... Pozostaje jedynie internet, zwiedzanie Merlina i dokładanie do swojej listy kolejnych książek w które się zaopatrzę jak tylko pojawię się w Polsce. 
Eh, móc pójść do księgarni i wąchać, przeglądać, czytać, kupować to moje marzenie. Nie spełni się do Świąt, ale Polka potrafi i umie sobie znaleźć substytut nawet na obczyźnie! Tym oto sposobem już podliczam książki oczekujące na mnie w Polsce. Nawet na dległość można wymieniać, kupować czy robić listy do Świętego Mikołaja! I to mnie właśnie wprowadza w dobry nastrój na tej duńskiej, wietrzej ziemi...
Pochwalę się jednak, że szczęśliwie jestem zapobiegawcza i mam również tutaj ze sobą kilkadziesiąt książek do towarzystwa:) Większość już przeczytana, zajmuje się obecnie poprawianiem mi nastroju poprzez swój piękny wygląd. Inne, te jeszcze nie przeczytane cieszą oczy i umysł tym, że wiem, ile skrywają dla mnie przyjemności w sobie!




Zdjęcie przedstawia Kornelię w towarzystwie stosiku wytrwale oczekujących na przeczytanie. A są to:
1. "Lolita" Vladimir Nabokov - będzie to moje pierwsze spotkanie z Nabokovem i z jednej strony się cieszę a z drugiej niepokoję, bo nie chcę się rozczarować...
2. "Gra w klasy" Julio Cortazar - książka, o której tyle się oczytałam, że nie sposób było nie kupić. Zaczęłam ją już czytać raz, ale ponieważ należy do rodzaju książek wymagających skupienia musiałam przwerwać jej czytanie ze względu na brak warunków umożliwiających takowe skupienie:) Wrócę do nie napewno już niedługo!
3. "Bezmiar sławy" Irving Stone - pokochałam jego "Pasję życia" i to właściwie wystarczyło, żeby chcieć zgłębić inne jego dzieła. "Pasję życia" polecam już teraz wszystkim, zwłaszcza zainteresowanym Van Goghiem! Niedługo pewnie sięgnę po nią kolejny raz i wtedy napiszę recenzję, narazie czytajcie książkę bez niej, za to z gorącymi słowami zachęcenia!

A w Polsce już czeka na mnie 6 książek:) I będzie więcej...
Pozdrowienia z Danii! Vi ses!

2010-11-13

"Syberiada Polska" - Zbigniew Domino.

No to mam zagwozdkę... Bo czy można autora oddzielić od książki?! Autora, który swoim życiem potrafił mi zepsuć w jakimś stopniu jej odbiór? Mam tak wielką ochotę to zrobić...
Ale po kolei...
Najpierw o książce. 




"Syberiada Polska" jest moim zdaniem doskonałą, naprawdę doskonałą powieścią o losach zesłańców syberyjskich. Nie tylko jest w ich opisywaniu prawdziwa i szczera, ale również dokładna i przejmująca.

Powieść opowiada losy mieszkańców podolskiej wsi Czerwony Jar (dzisiajsza Ukraina), którzy w lutym 1940 roku na mocy układu pomiędzy Niemcami a Rosją (Ribbentrop - Mołotow) zostali przesiedleni wbrew własnej woli w głąb Związku Radzieckiego, czyli na Syberię. Wszyscy mieszkańcy wsi nie będący Ukraińcami, bez względu na wiek czy stan zdrowia zostali 10 lutego 1940 roku postawieni przed faktem, którym był rozkaz opuszczenia swych domów. Dostawali pół godziny na spakowanie siebie i swego dobytku, wsiadali całymi rodzinami na podstawiane sanie i zawożeni byli na stację kolejową gdzie poganiani przez członków Armii Czerwonej "pakowani" byli do bydlęcych wagonów, które stawały się ich "domem" na nabliższe kilka tygodni, do momentu dotarcia do celu. Po kilku tygodniach głodni, wycieńczeni, zawszeni, często już w niepełnym składzie rodzinnym (wiele osób nie docierało nawet do końca trasy pociągu, umierali w trakcie jazdy w przepełnionych wagonach) ludzie z Czerwonego Jaru i innych podolskich wsi dotarli do Kańska, miasta na Sybirze, które jednak jak się okazało nie było ich celem. Czekała ich jeszcze kilkudniowa przeprawa przez zaśnieżoną, mroźną i groźną tajgę do Kaluczego, czyli ich przyszłego miejsca zamieszkania. W "Syberiadzie Polskiej" już na początku poznajemy kilka rodzin Czerwonego Jaru, które w taką niechcianą podróż wybrać się musiały: Kalinowscy, Dolina, Ilniccy, Bialerowie czy Daniłowicze. Te jak i setki innych rodzin z Czerwonego Jaru i innych podolskich wsi dotarły do Kaluczego nad rzeką Pojmą, we wschodniosyberyjskiej tajdze, gdzie czekały na nich baraki i NKWD, które odtąd miało sprawować pieczę nad "spiecpieresieleńcami". 

Powieść w przejmujący i dokładny sposób opisuje zmagania Polaków nie tylko z niesamowitym zimnem i wszelakimi chorobami, ale również z tajgą, władzami radzieckimi i własnymi słabościami... Czytałam tą książkę z podziwem nad możliwościami ludzi - ile człowiek jest w stanie przetrzymać, jak potrafi zagryźć zęby, jaki wysiłek wykrzesać z siebie, by tylko przeżyć i wrócić kiedyś do tej ukochanej, wytęsknionej Polski! W "Syberiadzie Polskiej" śledzimy losy rodzin podolskich na przestrzeni lat, od ich wysiedlenia i przesiedlenia na Syberię, do tak wyczekiwanego powrotu do Ojczyzny kilka lat po zakończeniu wojny. Powieść daje nam możliwość poznania całej plejady osobowości ludzkich i ich zachowań w stosunku do NKWD, Armii Czerwonej, rdzennych sybiraków czy samych siebie. Każdy człowiek jest inny, każdy w inny sposób próbuje odnaleźć się w nowej sytuacji, ma różne priorytety, różne sposoby na przetrwanie. I to właśnie mi się w tej książce podobało - ta różnorodność ludzkich zachowań w zetknięciu z dramatem swojego życia.

Co również jest ważne według mnie w tego typu książce to narracja książki, która jest prosta i czysta, bez zbędnych słów. Właśnie to powoduje, że w łatwy sposób zaprzyjaźniamy się z bohaterami powieści,   zaczynamy im życzyć dobrze i wierzymy, że to właśnie oni będą tymi szczęśliwcami, którzy na końcu do tej Polski wrócą. Warte podkreślenia jast również to, że losy Polskich sybiraków zostały opisane w bardzo obiektywny sposób. Nie ma w tej powieści całkowicie złych lub całkowicie dobrych narodów. Nie każdy Polak jest ideałem i nie każdy obywatel radziecki jest ślepym sługusem władzy, który zasługuje na pogardę. Poznajemy dobrych ludzi zarówno po jednej jak i drugiej stronie barykady i to właśnie jest ważne. Nie ma w tej powieści niepotrzebnych uprzedzeń.
Naprawdę gorąco polecam tą książkę, bo jest ona ambitna i godna uwagi! A niespodzianką jest to, że właśnie teraz kręcony jest film na jej podstawie, którego reżyserem jest Andrzej Zaorski. Napewno oglądnę:)

Na koniec chcę jednak przejść do mniej przyjemnej sprawy a mianowicie do autora książki. Zbiegniew Domino pochodzi spod Rzeszowa i jest jednym z Sybiraków, który wytrwał i wrócił do Polski. I za to mu szacunek. Jednak patrząc na historię jego życia po tym powrocie, traci on niestety dużo w moich oczach, ponieważ autor "Syberiady Polskiej" był nie tylko żołnierzem w stalinowskiej Polsce, ale również prokuratorem w ówczesnym wymiarze sprawiedliwości, który przeprowadzał egzekucje na oficerach WP. I tak sobie myślę, jak ludzie różnie kształtują swoje osobowości i życie, przechodząc nierzadko przez to samo piekło... Jak różne ścieżki wybierają.

Z. Domino, Syberiada Polska, Wydawnictwo Studio Emka, Warszawa 2001, s.512.

2010-11-08

Jeżycjady ciąg dalszy... "Córka Robrojka".

Są tacy autorzy, których się po prostu uwielbia bezwarunkowo i nieważne jest to, że jedne ich książki podobają nam się bardziej a inne mniej, że jedne połykamy szybciej inne wolniej.
Dla mnie taką autorką jest Małgorzata Musierowicz, którą obdarzyłam swoją miłością, gdy miałam te naście lat i pierwszy raz przeczytałam "Kwiat kalafiora". Niektóre jej książki mogłabym czytać na okrągło, inne niekoniecznie, ale to nie ważne. Ważne dla mnie jako jej wielbicielki jest to, że Jeżycjada się rozrasta i choćby nie wiem co się działo ja będę te książki czytać. No bo czy można nie chcieć wracać do tych szkolnych lat, pierwszych miłości, liścików, rumieńców i szybszego bicia serca? Moim zdaniem jest to niemożliwe i dlatego tak cenię sobie książki M. Musierowicz - mój wehikuł czasu!




Kolejną książką z cyklu Jeżycjady, którą właśnie przeczytałam jest "Córka Robrojka" dzięki której po raz kolejny znajdujemy się w Poznaniu. Tym razem do Poznania wraca Robrojek (Robert Rojek) ze swoją córką Bellą (Arabellą Rojek). Robert, który po ostatecznym odrzuceniu jego zalotów przez Anielę Kowalik, mieszkał przez 16 lat w Łodzi teraz wraca na 'stare śmieci'. Nie jest to do końca dobrowolna decyzja, bo jak się okazuje, dobroduszny, ufny Robrojek został wykorzystany przez swojego wspólnika w firmie i zbankrutował. Teraz postanawia szukać swojego szczęścia w Poznaniu i razem z córką zamieszkuje u szkolnego kolegi Majchrzaka w jego domku ogrodowym. U Majchrzaka Robert również podejmuje pracę. W czasie gdy Robrojek pracuje jego córka Bella poznaje dwóch osobników płci męskiej: jednym z nich jest syn Majchrzaków Cezary zwany Przeszczepem, drugi to sąsiad Cezarego Mateusz. Oczywiście jak to u autorki Jeżycjady bywa (i jak to ja lubię:)) Przeszczep zakochuje się w Belli, jednak na jej uczucie chłopak musi czekać, ponieważ Bella nie jest ani dziewczyną romantyczną, ani dziewczyną przepadającą za chłopakami piszącymi pełne uczuć i umartwiania się listy miłosne.

Podczas gdy znajomość Belli się rozwija, czytelnik za sprawą Roberta wraca na łono Borejków:) I znów spotykamy Gabrysię (stęsknioną za starym przyjacielem), Idę (porywczą i roztrzepaną, która zagaduje swojego syna Józinka, nie dając mu szans na rozój aparatu mowy:P) oraz Natalię (jakże zmienioną i wypiękniałą przez te 16 lat niebecności Roberta). Gdy Robert po raz kolejny staje na rozdrożu Borejkowie stają na wysokości zadania i przygarniją do siebie Bellę. Robert natomiast będąc częstym gościem w ich przytulnej, dużej kuchni coraz silniej zaczyna żywić uczucia w stosunku do jednej z sióstr...

"Córka Robrojka" nie należy do mojego top-u książek Małgorzaty Musierowicz, ale i tak żywię w stosunku do niej ciepłe uczucia. A to właśnie ze względu na Borejków, Robrojka i to mieszkanie na Roosevelta w którym chciałoby się zamieszkać i szafować z jego mieszkańcami łacińskimi cytatami. Co mnie trochę drażniło w tej ksiązce to chyba postać Cezarego Majchrzaka (zgadzam się z Bellą, też nie lubię takich niepewnych, trochę rozmemłanych chłopaków) i momentami Bella z tym jej niezrozumieniem dla ojca (ale cóż, toż to 16-latka!)... Polecam mimo wszystko!

M. Musierowicz, Córka Robrojka, Wydawnictwo Akapit Press, Łódź, s.218.

2010-11-06

"Ksiądz Rafał" Macieja Grabskiego, czyli jak to jest na tej parafii...

Świetna:) Tak właśnie zaczynam recenzję tej książki, a to dlatego, że powieść "Ksiądz Rafał" nie tylko czyta się szybko, łatwo i przyjemnie, ale również dlatego, że jest to tak pozytywne zaskoczenie. Jak wiadomo, albo przynajmniej jak się można domyślać, nie łatwo jest napisać dobrą książkę dotykającą w tak wyraźny sposób nie tylko tematu wiary, ale również tematu Kościoła. Maciejowi Grabskiemu moim zdaniem udało się tego dokonać. Książka jast mądra, błyskotliwa, pouczająca i zachęcająca, gdyż kończąc ją ma się ochotę na więcej.




Jest rok 1977 i we wsi Gródek umiera stary ksiądz proboszcz. Ksiądz srogi, nie przebierający w słowach, ale ksiądz kochający ludzi i kochany i szanowany przez swoich parafian. Mieszkańcy Gródka pamiętają lub znają z opowiadań jego losy wojenne, to jak ratował Żydów, jak pomagał swoim parafianom jak tylko potrafił i kiedy tylko mógł. Z ciężkim sercem żegnają swojego proboszcza i czekają na jego następcę.

Następcą księdza Stanisława, okazuje się Rafał. Ksiądz, który do tej pory był wikariuszem w kilku parafiach przyjeżdża pociągiem, nie tylko z energią i nadzieją na to, że będzie dobrze, ale również z jedną ciężką walizką. Rafał od razu staje się sensacją, bo nie tylko mówi krótkie kazania, ale również rozmawia ze zwierzętami i odprawia Mszę Świętą w intencji zmarłego Elvisa Presleya. 

Początkowo podzielona wieś po jakimś czasie zaczyna doceniać i szanować księdza Rafała, który potrafi zawziętych wrogów ze sobą pogodzić, nikogo nie krytykuje, nie skreśla, umie się schylić nad życiem pijaczka i mu pomóc. Można powiedzieć, że Gródek wraz z księdzem proboszczem Rafałem wchodzi w nowy etap swojego istnienia. 
Niestety nie wszystkim się to podoba, bo jak się okazuje, w Kościele, jak w każdej innej państwowej lub niepaństwowej instytucji, istnieje również zawiść, pycha i chęć zysku, nie rzadko 'po trupach'. Ksiądz Rafał nie tylko musi się zajmować sprawami swojej parafii i jej mieszkańców, ale również musi mieć na uwadze swoje stosunki z dziekanem Tomaszkiem, który ogarnięty przemożną chęcią kariery w Kościele nie cofnie się nawet przed szantażem i wykorzystywaniem innych.

To co w tej książce podobało mi się najbardziej, to na pewno ukazanie ludzkiej twarzy Kościoła, tego, że tam też nie wszystko jest idealne, że nawet w bramy Kościoła może dotrzeć zło z którym księża, jak wszyscy inni ludzie muszą walczyć. Bardzo zauroczyła mnie również atmosfera książki. Właśnie ta atmosfera, jak i barwna paleta bohaterów sprawiła, że książka skojarzyła mi się z lubianym bardzo przeze mnie serialem "Ranczo". Zasoczyło mnie natomiast to, że akcja książki dzieje się w roku 1977 i 1978 (do momentu wybrania na papieża Karola Wojtyły:)) ponieważ spodziewałam się książki wspołcześnie osadzonej. Pomimo, że podobało mi się w Gródku lat 70' to miło było by również przeczytać coś podobnego w stylu, ale dziejącego się obecnie. Bardzo przypadła mi do gustu również sama postać księdza Rafała - dobrego, pełnego przyjaźni człowieka, który jest równocześnie twardy, rozważny i nierzadko uparty. I do tego jest muzykiem z wykształcenia, który wymyka się wieczorami do kościoła by pograć na organach... I jeszcze jadna rzecz! Dziesięć Przykazań Bożych przeplatanych jest w tej książce z taką mądrością i umiejętnością, że aż miło.
Książka tak ciepła, że żal jej nie przeczytać. Polecam!

M. Grabski, Ksiądz Rafał, Wydawnictwo Znak, Kraków 2010, s.362.

2010-11-01

"Coś niebieskiego" Emily Giffin.

Rok temu pod choinkę dostałam książkę Emily Giffin "Coś pożyczonego", moja szwagierka natomiast "Coś niebieskiego". Od razu stwierdziłam, że książka nie jest raczej dla mnie, ale oczywiście przeczytałam ją, gdyż "darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby". Książka okazała się być tym, czego się spodziewałam, czyli męczącą mnie lekturą o przedstawicielkach amerykańskich kobiet (bardziej inteligentna brunetka Rachel i głupiutka blondynka Darcy, która jednak w tej parze wiedzie prym) i ich problemach miłosnych. Szczerze mówiąc nie zachwyciła mnie ta książka i sama się sobie dziwię, że pożyczyłam od szwagierki jej drugą część, czyli "Coś niebieskiego".




W "Coś pożyczonego" Rachel opowiadała swoją wersję wydarzeń, które doprowadziły do rozpadu jej przyjaźni z Darcy, oraz do jej romansu a później związku z narzeczonym Darcy, Dexem.
Darcy przedstawia swój punkt widzenia na tą sprawę i swoją wersję zdarzeń w "Coś niebieskiego". Ja nazwałabym tą część "spowiedzią rozpieszczonej blond piękności". Już na początku książki odrzuciła mnie główna bohaterka, wspominając w co drugim zdaniu o swojej urodzie, popularności i facetach. 

Darcy, która poznała Dexa za sprawą Rachel uważała, że wszystko jej można i potrafiła zradzać narzeczonego najpierw z przygodnym facetem z baru a później z jego kolegą, który miał być drużbą Marcusem. Wszystko było w porządku do momentu, gdy okazało się, że narzeczony też ją zdradzał. I to nie z byle kim bo z jej przyjaciółką Rachel - jak to wogóle możliwe, skoro ona jest dużo brzydsza! Ta kobieta to potwierdzenie moich wyobrażeń o durnych amerykańskich blondynkach w stylu Paris Hilton, które widzą tylko czubek własnego nosa i zawsze stawiają się ponad innymi (ale się wyżyłam:P). Oczywiście urażona Darcy, nie bacząc na to, że robiła narzeczonemu to samo i w dodatku z kochankiem zaszła w ciążę, poczuła się niemożliwie zdradzona i dotknięta i po pewnych perturbacjach z ojcem swojego dziecka i rodziną wyjechała do Wielkiej Brytanii, gdzie wprosiła się z wizytą do Ethana, przyjaciela jej i Rachel. Ethana w którym Rachel kochała się w szkole podstawowej i którego Darcy jej odbiła. Podczas pobytu w Anglli, nieszczęśliwa dziewczyna wciąż nie widzi swojej winy w tej sprawie. Sytuacja wygląda tak do momentu, gdy Ethan jednego wieczoru wykrzykuje jej całą prawdę i wszystko co o niej myśli prosto w oczy. Na następny dzień od razu wszystko się zmienia (Darcy nawet czuje ruchy swojego dziecka po raz pierwszy)...

Nie, nie i nie! Nie dla mnie twórczość tej autorki. Książkę przeczytałam (jeśli tak można nazwać zatrzymywanie wzroku tylko na dialogach) z tej prostej przyczyny, że jak się coś zaczyna to trzeba to skończyć... Nie spędziłam z nią miłych chwil, nie wciągnęła mnie i w sumie chciałam ją mieć jak najszybciej za sobą. Nie polecam! Choć z drugiej strony: "różni ludzie, różne potrzeby".
Sorry za taki zgryźliwy wydźwięk tej opinii:) 

E. Giffin, Coś niebieskiego, Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2009, s.378.