2011-07-30

Kilka słów o "Światła pochyleniu"...

Nie, nie i jeszcze raz nie! To są moje pierwsze i ostatnie przemyślenia dotyczące powieści Laury Whitcomb. Towarzyszyły mi one od początku i nie opuściły mnie ani na chwilę w żadnym momencie tej lektury. Dlatego też, moja przygoda ze "Światła pochyleniem" zakończyła się na stronie 106 z 231...




Pierwsze skojarzenie, jakie mnie nawiedziło zaraz po tym jak zaczęłam czytać "Światła pochylenie" to saga "Zmierzch". "Zmierzch" mnie nie zachwycił, nie zrobiła tego również ta powieść. Dodatkowo czytając "Zmierzch" miałam przynajmniej wrażenie, że czytam coś po raz pierwszy, tutaj natomiast już od początku czułam wtórność tej książki i to mnie od niej skutecznie odtrącało.

Helen od ponad 130 lat jest Światłem (duchem), który nie opuścił ziemi, ale błąka się po niej, co kilkadziesiąt lat znajdując sobie nowego gospodarza, który gwarantuje jej bezpieczeństwo i spokój. Jej ostatnim gospodarzem jest Brown, nauczyciel w liceum. Helen, która zawsze stara się przebywać w pobliżu swoich 'opiekunów', na jednej z lekcji prowadzonych przez Browna zauważa, że jeden z uczniów patrzy się w jej kierunku. Najpierw tłumaczy to sobie przewidzeniem, bo przecież to jest niemożliwe, aby ten chłopak, którego widziała już na poprzednich zajęciach, mógł ją zobaczyć. Kiedy jednak przy okazji następnej lekcji prowadzonej przez Browna sytuacja się powtarza, Helen ze zdziwieniem przyjmuje do wiadomości, że ktoś nie tylko ją widzi i słyszy, ale również uśmiecha się do niej i chce się z nią zaprzyjaźnić. Po rozmowie z Jamesem okazuje się, że chłopak sam jest Światłem, jednak w przeciwieństwie do Helen, James potrafił zaryzykować. To ryzyko polegało na wejściu w ciało chłopaka, który je opuścił, po to by doświadczyć życia na nowo. James proponuje Helen by zrobiła to samo...

Na tym skończyła się moja 'przygoda' z tą książką. Nigdy nie byłam fanką fantastyki, a już na pewno nie fantastyki połączonej z romansem. Ta książka jest przykładem tego drugiego rodzaju i wydaje mi się, że jeśli ktoś został opanowany manią "Zmierzchu", ta książka może mu się spodobać. Do mnie ona nie przemówiła kompletnie. Moim zdaniem "Światła pochylenie" to nudne i łzawe tworzysko, które ani nie wnosi nic nowego do literatury ani nie ulepsza tego, co już wcześniej w niej zaistniało. Nie polecam!


L. Whitcomb, Światła pochylenie, Wydawnictwo Initium, Kraków 2010, s.231.

Herta Müller po raz pierwszy, nie ostatni - "Huśtawka oddechu".

"Również to, że Müller marginalizuje tło historyczne na rzecz wydobycia tworów pamięci, czyni z "Huśtawki oddechu" książkę wyjątkową. Ważna i pod względem językowym mistrzowska powieść." 
[Nora Reinhardt, "Kultur Spiegel"]




Jak pisze sama Müller, książka "Huśtawka oddechu" powstała by przełamać tabu, które istniało wśród rodzin Rumuńskich Niemców. Tabu dotyczyło faszystowskiej przeszłości Rumunii oraz deprotacji mieszkających tam Niemców wgłąb ZSRR w celu "odbudowy" tego zniszczonego podczas wojny kraju. Matka autorki była jedną z deprotowanych do obozu pracy i prawdopodobnie to było pierwszym przyczynkiem do tego by powstała "Huśtawka oddechu". Herta Müller rozpoczęła pracę nad książką w 2001 roku. Pomagał jej w tym jeden z deportowanych - Oskar Pastior, który niestety zmarł w trakcie tej współpracy. Pastior zostawił jednak po sobie notatki i wspomnienia z okresu swojego pobytu w obozie. Na ich podstawie Herta Müller po jego śmierci dokończyła powieść sama.

Leopold Auberg ma 17 lat, kiedy dowiaduje się, że jest jednym z wielu Niemców, którzy zostaną deportowani przez Rosjan. Podczas gdy rodzina Leopolda nie może się z tym faktem pogodzić, on sam oczekuje 'wyjazdu' ze zniecierpliwieniem i ciekawością. Wywózka jest bowiem dla niego szansą na uwolnienie się od rodziny, wyrzutów sumienia oraz wszystko wiedzącego i wszystko widzącego miasta, które było świadkiem jego bezwstydnych uczynków. Leopold opuszcza dom rodzinny 15 stycznie 1945 roku, by powrócić do niego dopiero po 5 latach. Tak jak i setki innych Niemców, przez kilkanaście dni jedzie w bydlęcym wagonie, po to by w końcu trafić do miejsca swojego przeznaczenia...

Tytułowa "huśtawka oddechu" to stan delirium spowodowany chronicznym głodem. Jego symbolem jest "anioł głodu" przed którym nie sposób uciec, gdyż ten codziennie towarzyszy głodującemu w walce o kolejny dzień życia. Głód, którego nie można pokonać zaczyna determinować życie: nie tylko świadomość, ale również ludzkie zachowania wobec współtowarzyszy oraz stosunek do swojego życia. Mimowolnie osoba doświadczajaca uczucia tak dojmującego głodu staje się jego zakładnikiem, więźniem tego nieistniejącego więzienia. I to właśnie to więzienie - nie obóz w którym przebywali - było tym, które powodowało, iż tak wiele osób poddawało się w walce o życie, nie wierząc w powrót do świata z którego przyszłi. Śmierć była dla nich jedynym ratunkiem. Dla tych którzy walczyli na tyle wytrwale by nie poddać się "aniołowi głodu" obóz stawał się domem, teraźniejszością, którą trzeba zaakceptować i przyszłością, której może nie być...

"Huśtawka oddechu" Herty Müller wpisuje się w nurt literatury obozowej, jednak dla mnie ta powieść to coś więcej. Jak zostało to w trafny sposób podkreślone w przytoczonym przeze mnie cytacie (zamieszczonym na tylnej okładce książki) historia jest jedynie tłem tej książki. Natomiast jej esencją są słowa. Słowa, które jak się okazuje mogą być bronią pamięci w walce ze śmiercią! Müller jest dla mnie mistrzynią słowa. Pomimo, że jej powieść nie odkrywa przed nami niczego nowego (zwłaszcza jeśli chodzi o literaturę obozową), nie sposób się od niej oderwać. Autorka wchodzi wgłąb człowieka, w jego najmroczniejsze, najbardziej niedostępne zakamarki duszy, po to, by później przy użyciu licznych metafor, porównań i poetyckiego niemalże języka odkryć wszystko przed swoim czytelnikiem. Müller wie jak pisać o bólu, nienawiści, tęsknocie w sposób przejmujący, ale jednocześnie taki, który nie przytłacza czytelnika. "Huśtawka oddechu" to książka, która się sączy z jednego zdania w drugie, z jednego rozdziału w kolejny...

Śmiało mogę powiedzieć, że padłam ofiarą języka, którym posługuje się Herta Müller. Podczas lektury książki, nie raz i nie dwa zdarzało mi się zatrzymać i ze zdziwieniem uświadomić sobie jak bardzo to wszystko do mnie przemawia! Będę polecać lekturę tej książki wszystkim i pomimo, że nie jest to prosta opowieść o prostych sprawach, wierzę, że sprawi ona wam wiele przyjemności!


H. Müller, Huśtawka oddechu, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010, s.279.

2011-07-27

Jak ojciec z synem - "Nagi sad" Wiesława Myśliwskiego.

"- Chodź jeść, synu - powiedział, przystając. - Wszystko stygnie.
- Szukałem cię - powiedziałem z wyrzutem.
Spojrzał na mnie, jakbym nie do wiary wydał mu się przez chwilę.
- Naprawdę cię szukałem.
- Chciałeś czego?
- Nie, nic - odrzekłem nieśmiało, spłoszony nagle tym jego pytaniem, które nie pozostawiało miejsca nawet na nieufność. - Tylko czy jesteś."




Jeszcze niegdy nie miałam takich problemów z napisaniem swojej opinii o książce... Nie potrafię odpowiednio zebrać swoich myśli, nie potrafię stworzyć sensownych zdań na jej temat a co najważniejsze nie potarfię wyrobić sobie o niej jednej opinii!
Zastanawiam się czy nie ma na to wszystko wpływu fakt, że z twórczością Myśliwskiego wiązałam WIELKIE, naprawdę wielkie nadzieje. Byłam gotowa się nią zachwycić, a po przeczytaniu książki stwierdziłam jedynie, że książka jest dobra i mądra, ale brakło mi w niej czegoś. Czegoś niezidentyfikowanego. Oczywiście zauważam w tej książce jej ogromny potencjał i walory, które spowodowały, że tak wiele osób stało się za jej sprawą fanami twórczości Wiesława Myśliwskiego, niestety ja jeszcze do tej grupy nie należę. 

"Nagi sad" to opowieść syna. Syna, który myślami wraca w przeszłość po to, aby zrozumieć siebie, swojego ojca i relacje, które ich łączyły. Cofamy się zatem kilkadziesiąt lat wstecz i razem z naszym narratorem, wychowanym na wsi mężczyzną, wracamy do jego lat młodości. Dzięki temu zabiegowi poznajemy najważniejsze dla niego momenty, które ukazują stosunki jakie panowały pomiędzy tym starzejącym się już nauczycielem a jego ojcem: prostym, nieumiejącym czytać, mrukliwym chłopem. Czytelnik wchodzi w sam środek tej skomplikowanej miłości ojcowsko - synowskiej: niełatwej, nieśmiałej, momentami również zawstydzającej, ale nie da się zaprzeczyć, że pięknej.

Dwie opisane w książce sytuacje (wspomnienia głównego bohatera) zrobiły na mnie największe wrażenie i według mnie najwyraźniej ukazały charakter relacji jaka łączyła ojca z synem. Główny bohater był uczniem szkoły, która znajdowała się kilkanaście kilometrów za jego wsią i tam właśnie co kilka dni, jesli nie codziennie przychodził jego ojciec. Bez żadnego większego powodu przychodził i siadał przed szkołą, a gdy syn pytał go o powód wizyty ten najczęściej odpowiadał, że miał po drodze z pola. W końcu syn zabronił mu przychodzić, ten jednak nadal to robił, tyle, że znikał zanim syn zdążył go zauważyć i do niego podejść... 
Druga sytuacja miała miejsce w tytułowym sadzie, kiedy syn wchodził na wierzchołek jednego z drzew i ojciec przychodził do sadu by go szukać. Chodził od drzewa do drzewa nawołując swojego syna, gdy natomiast ten się w końcu ujawniał i pytał czego ojciec od niego chce, ten odpowiadał, że nic, że tylko chce wiedzieć czy jest...

"Nagi sad" to książka jakich mało: piękna w swojej prostocie, sentymentalna i filozoficzna zarazem, a dodatkowo dająca do myślenia. O ilu książkach opowiadających o relacjach pomiędzy ojcem a synem możemy tak powiedzieć? Chyba niewielu... Dlatego też uważam, że "Nagi sad" to lektura obowiązkowa dla każdego mężczyzny! 
Dlaczego więc napisałam, że nie stałam się fanką Myśliwskiego za jej sprawą? Wydaje mi się, że sięgnęłam po nią w niewłaściwym czasie i to właśnie wpłynęło na mój jej odbiór. Czytałam ją w momencie, kiedy mój mózg tęsknił do lekkiej, rozluźniającej lektury, której przykładem "Nagi sad" nigdy nie będzie. Z tego właśnie powodu pomimo przyjemności, która mnie w trakcie jej czytania czasami ogarniała, książka mnie trochę znudziła. Dlatego też proszę nie rezygnujcie z niej i dajcie jej szansę, bo to naprawdę piękny obraz miłości.


W. Myśliwski, Nagi sad, Wydawnictwo Znak, Kraków 2011, s.189. 

2011-07-26

Jeżycjada niezastąpiona! "Język Trolli".

Podzielę się z Wami moim odkryciem: Jeżycjada jak żadna inna rzecz potrafi mnie rozluźnić i nastawić pozytywnie do świata. Z każdą czytaną przeze mnie częścią doświadczam tych uczuć, a jednak gdy sięgam po kolejną książkę z serii wydaje mi się, że odkrywam walory tej serii na nowo! Bardzo jest to przyjemne a przy tym odrobinę zadziwiające:)




Tym razem przyszła pora na "Język Trolli". Jakież było moje zdziwienie, kiedy odkryłam, że głównym bohaterem wspomnianej książki jest Józinek! Józinek, który dopiero co był małym, zazdrosnym o kuzyna, pulchnym berbeciem, a który teraz jest już 9-letnim chłopcem przeżywającym swoją pierwszą miłość! Miłość niebanalną, nieoczekiwaną i zaskakujacą. Obiektem jego uczuć staje się bowiem Stanisława Trolla, pulchna i nieduża uczennica gimnazjum, którą Józef Pałys poznaje całkiem przypadkiem, ale która od pierwszego swojego spojrzenia kradnie jego młode serce. Trolla jest inna niż wszystkie dziewczyny, które do tej pory znał Józinek: poza świetnym charakterem, dziewczyna ma piękny głos, szwagra Murzyna i zielony kapelusz, którego nigdy nie zdejmuje.

Jak to jednak w przypadku Jeżycjady bywa, wątek Trolli nie jest jedynym obecnym w książce. "Język Trolli" to jest bowiem również część serii w której Laura Pyziak wreszcie, w bardzo nieoczekiwanych okolicznościach poznaje swojego ojca Janusza, to również część w której związek Róży i Fryderyka Schoppe przybiera nieoczekiwany obrót, a Ignacy Grzegorz Stryba i Józef Pałys toczą ze sobą nieprzerwaną walkę, nie tylko o uwagę rodziny, ale również o Staszkę...

Bardzo polubiłam tą część Jeżycjady, między innymi za to, że zmieniła moje mniemanie o Józinku Pałysie. Pamiętam, że gdy czytałam "Tygrysa i Różę" mały Pałys nie wzbudzał mojej sympatii (w przeciwieństwie do Ignacego Stryby), mniemałam bowiem, że wyrośnie na kopię Idy Borejko, która łatwego charakteru nie ma, a która wydawało mi się nie daje szans swojemu synowi na to by był inny niż ona. W "Języku Trolli" szczęśliwie okazało się jednak, że Józef Pałys wdał się w swojego ojca i wyrasta z niego mądry i uczciwy, acz introwertyczny mężczyzna.

Poza tym, tak jak w każdej poprzedniej części serii Małgorzaty Musierowicz i w tej nie brak uroku, ciepła, miłości, ludzkiej serdeczności i wiary w dobro, które w nich tkwi.
Czytając "Język Trolli" zastanawiałam się nad opiniami osób, które krytykują nowsze części Jeżycjady, twierdząc, że nie jest już to ta sama Jeżycjada co wcześniej... I tak sobie myślę, że mają rację: nie jest to ta sama Jeżycjada, tak samo jak nasze rodziny nie są takie same jak 30 lat temu! Doskwiera mi w jakiś sposób opinia, że Jeżycjada była dobra tylko wtedy gdy jej akcja toczyła się w czasach komunizmu, czyli młodości wielu jej czytelników, że teraz to już nie jest to samo... Ja urodziłam się w 1984 roku (rok urodzenia Jeżycjadowej Laury), czyli w momencie gdy już kilka części serii powstało, dorastać zaczęłam jeszcze później, pierwszą miłość przeżywałam dopiero w 2000 roku, ale nie krytykuję poprzednich części, w których akcja toczy się w czasach, których nie pamiętam lub w których nie było mnie nawet w planach. Pokochałam te części za atmosferę w nich panującą i tak samo jest z nowszymi książkami Małgorzaty Musierowicz. Zmieniają się bohaterowie, czasy, ale atmosfera książek pozostaje. Dla mnie poziom Jeżycjady się nie zmienia, jedne książki lubię bardziej, drugie mniej, ale wszystkie są częścią jednej pięknej historii rodzinnej i dlatego wszystkie cenię sobie w takim samym stopniu:)


M. Musierowicz, Język Trolli, Wydawnictwo Akapit Press, Łódź 2004, s.208.

2011-07-20

One Lovely Blog Award

Pierwszy raz biorę udział w tego typu zabawie i tym bardziej się cieszę, że elwika i smerfetka zdecydowały się mnie do niej zaprosić. Dziękuję bardzo:)

Zasady gry:
  • Na swoim blogu stwórz notkę o nominacji, podając przy tym link do osoby, która Cię nominowała
  • Napisz o sobie siedem rzeczy, których odwiedzający bloga jeszcze nie wiedzieli
  • Nominuj szesnaście innych osób (nie można jednak nominować osoby, która Ciebie nominowała)
  • Zostaw na ich blogach komentarz, dzięki któremu dowiedzą się o nagrodzie i nominacji


7 faktów o mnie:

1. Jestem uzależniona od zielonej herbaty (z wyłączeniem tej w torebkach, bo moim zdaniem do prawdziwej zielonej herbaty dużo jej brakuje). Jeszcze rok temu nie piłam jej wcale, bo odstraszał mnie zapach i smak. Teraz natomiast nierzadko jest to jedyny płyn po jaki sięgam w ciągu dnia! 

2. Nieskromnie mówiąc, robię najlepsze pierogi 'ruskie' na świecie! Mąż tak twierdzi i ja się z nim zgadzam:D

3. Uwielbiam kupować buty, ze wskazaniem na czółenka bez palców na wysokim obcasie!:P Uważam, że to najpiękniejszy, najbardziej kobiecy typ butów. Ulubiony sklep z obuwiem: Aldo. Tam zawsze dostanę to czego szukam:)))

4. Przez 6 lat (od 7 klasy szkoły podstawowej do 4 klasy liceum) tańczyłam w zespole ludowym. Moim partnerem był mój obecny mąż:) Dlatego też jesteśmy 'obcykani' w takich tańcach jak: krakowiak, tańce rzeszowskie, lubelskie, polonez itp. Nigdy nie miałam tak dobrej kondycji fizycznej jak wtedy!!!:)

5. Z moim mężem jesteśmy parą już 11 lat! Mieliśmy lat 16 gdy zaczęliśmy ze sobą chodzić, po 7 latach się zaręczyliśmy, po 9 pobraliśmy. Ostatnio obchodziliśmy 2 rocznicę ślubu:) Gdy ktoś nas pyta, czy nie nudzimy się tak z jedną tylko osobą przez tyle lat, zaprzeczamy. Jak to określił kiedyś mój ukochany, lepiej mieć za sobą 11 lat szczęścia z jedną osobą, niż tyle samo lat z wieloma, bo to oznacza, że tego szczęścia jednak nie było, a jak było to przeplatane cierpieniem. I tego się trzymamy! Nie zamieniłabym Go na nikogo innego:)

6. Trzy razy w swoim życiu uniknęłam śmierci (ostatnio w trzeciej klasie liceum, kiedy zaczadziłam się dwutlenkiem węgla i prawie utonęłam w wannie) i to, że jestem na tym świecie zawdzięczam swojej nieżyjącej babci Marysi po której dostałam drugie imię. Babcia umarła kiedy miałam 5 lat i jestem pewna, że od tamtego momentu to Ona się mną opiekuje...

7. Pięć lat temu zrobiłam najbardziej szaloną i odważną rzecz w swoim życiu! Taką o której zawsze mówiłam ze strachem w oczach i której NIGDY bym się po sobie nie spodziewała... A mianowicie, podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych skoczyłam ze spadochronem (mąż oczywiście również) z samolotu lecącego 4 kilometry nad ziemią!!! Mam z tego wydarzenia zdjęcia, mam filmik i za każdym razem gdy je oglądam, nogi mam jak z waty i nie mogę uwierzyć, że to zrobiłam:) Jeśli chodzi o sam skok, mąż wolał część kiedy leci się jeszcze bez spadochronu, ja natomiast (ponieważ lecąc bez spadochronu nie mogłam oddychać) wolę tę drugą, spokojniejszą część skoku, czyli powolne spadanie ze spadochronem:) Co mogę powiedzieć po skoku? Nie dziwię się, że spadochroniarze tak kochają to co robią! Tego uczucia, które towarzyszy tam na górze, nie da się porównać z niczym innym!!!



2011-07-18

W podróży z Leszkiem Talko i resztą...

Do Leszka Talko nabrałam sympatii za sprawą jego felietonów w moim ukochanym "Twoim Stylu" oraz nielicznych wywiadów jakie było mi dane zobaczyć w tv (głównie TVN). Inteligentne, niepozbawione humoru i przewrotności wypowiedzi Leszka Talko skutecznie zachęciły mnie do tego, by zapoznać się z jego książkami. Całkiem przez przypadek zaczęłam od książki "Talki w podróży" i pomimo, że książka fajna, myślę, że seria książek o dzieciach (o których Leszek wypowiada się w przezabawny sposób) ma szansę bardziej przypaść mi do gustu:)




"Talki w podróży" to zapis dwóch podróży jakie Leszek Talko odbył ze swoją rodziną po Polsce. Pierwsza odbyła się gdy jego syn miał półtora roku, druga pięć lat później (do podróżującej ekipy dołączyła córka autora). 

Celem pierwszej wyprawy rodziny Talków było po prostu przejechanie przez Polskę. Sposobem na to okazało się rozpoczęcie podróży w jej prawym górnym rogu (Suwałki) i zakończenie w Zgorzelcu. Druga wyprawa Leszka Talki, jego żony i dzieci obejmowała głównie tereny Dolnego Śląska. Obie natomiast pełne były interesujących miejsc, nieprzeciętnych osób, zapomnianych legend, 'niezwykłych' miejsc noclegowych i wszelkiego rodzaju jedzenia.

Leszek Talko napisał ciekawą, lekką książkę, którą można traktować jako przewodnik po miejscach, do których zwykle się nie jeździ lub po prostu jako przyjemną, niezobowiązującą lekturę. Książka "Talki w podróży" napisana jest prostym językiem pełnym humoru, dygresji, ale również trafnych spostrzeżeń dotyczących Polaków, podróżowania czy dzieci. Polecam jeśli ktoś szuka lektury na jeden, góra dwa letnie dni:)


L. Talko, Talki w podróży, Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2009, s.302.

2011-07-15

"Opętanie" A. S. Byatt...

Wczoraj skończyłam czytać "Opętanie" A. S. Byatt i do tej pory rozmyślam nad tym co sprawia, że niektóre książki jesteśmy w stanie pokochać od pierwszego zdania, inne natomiast do ostatniej strony nie są w stanie wzbudzić w nas takiego uczucia? "Opętanie" stało się dla mnie przykładem tej drugiej opcji i tym intensywniej zastanawiam się nad sobą i swoim jej odbiorem... No bo jak to? Książka w każdej opinii z jaką się zetknęłam wychwalana, polecana, a ja się z nią męczę i tylko ze zniecierpliwieniem czekam, aż powieść się skończy i będę mogła zająć się lekturą innej, takiej, która ma szansę naprawdę mnie porwać... No cóż.




Roland Mitchell zawodowo zajmuje się badaniem twórczości literackiej Randolpha Henry'ego Asha. Podczas jednej z wizyt w Bibliotece Londyńskiej, Roland znajduje w należącym kiedyś do Asha egzemplarzu książki Giambattisty Vico dwa listy, które najwyraźniej R. H. Ash pisał do jakiejś kobiety. Kobiety, która pomimo iż był już żonaty, zrobiła na nim tak duże pozytywne wrażenie, że chciał tą zawartą z nią znajomość kontynuować. Zaciekawiony Roland postanawia się dowiedzieć kto był tą kobietą, czy znalezione przez niego listy zostały wysłane i co najważniejsze, czy znajomość tych dwojga rozwijała się i może w jakiś sposób wpływała na twórczość Asha? 

Po przeprowadzeniu wstępnych poszukiwań, Roland odkrywa, iż tajemniczą kobietą do której pisał Ash, była Christabel La Motte, młoda, nieznana poetka, która za sprawą swojej poezji obecnie uznawana jest za przewodniczkę duchową feministek i lesbijek... Wiedziony instynktem Roland postanawia dowiedzieć się czegoś więcej o tym jaki rodzaj związku łączył Randolpha z Christabel. Żeby jednak 'dochodzenie', które chce przeprowadzić przyniosło oczekiwany skutek, Roland postanawia wtajemniczyć w nie Maud Bailey - badaczkę twórczości Christabel La Motte.

Zarówno Mitchell jak i Bailey na początku współpracy nie tylko nie darzą się sypmatią, ale również są w stosunku do siebie nieufni i podejrzliwi. Zdają sobie sprawę z tego jaki wpływ potencjalne odkrycia dotyczące związku Asha z La Motte mogą mieć zarówno na postrzeganie twórczości literackiej tej dwójki jak i ich własną pracę zawodową. Roland i Maud decydują się jednak na współpracę i powoli zaczynają odkrywać nowe, ekscytujące fakty, pomocne w odkryciu tajemnicy, która nigdy nie miała zostać poznana...

Oczywiście nie chcę żebyście myśleli, że wogóle nie doceniam wartości tej książki, bowiem tak nie jest. Po pierwsze ukłony dla wydawnictwa za przepiękną okładkę! Szczerze, moim zdaniem jest to jedna z lepszych okładek jakie kiedykolwiek widziałam:) Po drugie uważam, że "Opętanie" to dopracowana w każdym calu powieść, nad którą, jestem tego pewna, autorka spędziła bardzo dużo czasu. Nieczęsto zdarza się książka, której każda część jest przemyślana, przestudiowana oraz napisana w taki sposób, że naprawdę nie ma się do czego przyczepić. Byatt bowiem nie tylko stworzyła na rzecz tej powieści dziesiątki listów czy stron pamiętników, ale również pokusiła się o napisanie poematów, które miały wyjść spod pióra Asha czy La Motte. Wszystko dopięte na ostatni guzik, jednak mnie osobiście coś 'gryzło' w tej powieści i sama nie wiem co... 

Po raz pierwszy zniechęciłam się do tej książki, gdy doszłam do momentu w którym do przeczytania jest kilkadziesiąt stron listów, które Christabel wymieniała z Randolphem. Może dla kogoś, kto zawodowo zajmuje się literaturą, jej badaniem czy choćby skończył polonistykę, taki moment w książce to rarytas, ja natomiast trochę się ich czytaniem zmęczyłam, zwłaszcza, że co chwilę natykałam się na kolejne nieznane mi nazwisko czy wspomnienie jakiegoś utworu literackiego. Zapewniam, że La Motte i Ash nie szczędzili sobie w swych listach tego typu rarytasów... Niesamowicie mnie to rozdrażniło, zwłaszcza, że wcześniej zawsze uwielbiałam takie 'wstawki' w powieściach, teraz natomiast poczułam się jak niedouczona baba, która przed przystąpieniem do czytania tej książki najpierw powinna wziąć udział w kilku conajmniej wykładach na temat literatury brytyjskiej i nie tylko. No, ale listy w końcu się skończyły i akcja książki potoczyła się dalej. Niestety trochę zrażona do dzieła Byatt omijałam poematy Randolpha czy Christabel, które zajmują po kilka stron każdy. W pewnym momencie doszło nawet do tego, że książkę czytałam metodą "szybkiego czytania", czyli przelatywałam strony wzrokiem, po to tylko by wychwycić sens wydarzeń, ale nie zagłębiać się w szczegóły. I to był właśnie sposób w jaki dotarłam do końca tej lektury, ostatnich zdań książki i do odkrycia tejemnicy, której sensu może nie do końca, ale jednak domyślałam się już od jakiegoś czasu...

Podsumowując mogę powiedzieć, że jest to dobra powieść, która jednak nie skradła mojego serca i do której raczej nie wrócę. Wiem natomiast, że gronu ludzi ta książka bardzo przypadła do gustu i dlatego też wszystkich niezdecydowanych zachęcam by sami przekonali się o jej wartości i sile:)


A. S. Byatt, Opętanie, Wydanictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2010, s.534.

2011-07-11

"Książka" Mikołaja Łozińskiego.

Czasami jest tak, że siła książki tkwi w jej prostocie. "Książka" Mikołaja Łozińskiego jest tego przykładem.




"- Bracie, o kim będzie Ekspres?
- O mamie.
- Ale Maszynka jest już o mamie.
- Tak.
- Mama jest uprzywilejowana, będzie miała już dwa przedmioty. Niektórzy mogą się poczuć pokrzywdzeni."


Tak się składa, że bardzo niedawno skończyłam czytać "Lalę" Jacka Dehnala, i czytając "Książkę" Mikołaja Łozińskiego nie potrafiłam nie porównywać w jakiś sposób obu tych książek. Dlaczego? Dlatego, że obie opisują historię rodziny na przełomie lat i na tle wydarzeń historycznych, dlatego też, że za spisanie obu zabrali się wnukowie, obaj cenieni pisarze i obaj urodzeni w 1980 roku mężczyźni. Pomimo, że "Lala" i "Książka" bardzo się od siebie różnią, obie moim zdaniem doskonale spełniają swoją rolę, jaką było sportretowanie rodziny i jej historii. Ale wracając do "Książki"...

Mikołaj Łoziński napisał książkę o swojej najbliższej rodzinie: dziadkach, rodzicach, rodzeństwie w bardzo ciekawy i niebanalny sposób. Każda bowiem z osób, każde z opisanych zdarzeń scharakteryzowane zostały za pomocą jednej, konkretnej rzeczy: szuflady, telefonu, obrączki czy kluczy. Właśnie przy pomocy przedmiotów dowiadujemy się w jakich okolicznościach poznali się dziadkowie Mikołaja Łozińskiego od strony taty, i dlaczego jego babcia od strony mamy rozwiodła się z dziadkiem. Poznajemy jakie znaczenie dla rodziny autora miał rok 1968, kto był oddanym obywatelem PZPR a także w jaki sposób geny żydowskie przeplatają się w rodzinie Mikołaja...

Każda z historii opisana jest zwięźle, przy użyciu prostego, zrozumiałego języka, co nie tylko niczego im nie odbiera, ale również staje się ich siłą. Mikołaj Łoziński ze smakiem, umiarem i szacunkiem dla rodziny porusza się po tematach z nią związanych, nierzadko niełatwych, trudnych do zrozumienia, ale również zabawnych czy poruszających. Pomimo, że autor pisze o swojej rodzinie, czytelnik ma wrażenie, że wszystkie opisane wydarzenia przedstawione są obiektywnie, bez obierania stron czy niepotrzebnego rozpamiętywania. To jest chyba powód dla którego książka czyta się sama, strona ucieka za stroną, opowieść za opowieścią. Dodatkowym atutem "Książki" są 'wstawki' na początku każdego nowego rozdziału, powstałe z rozmów z członkami rodziny w trakcie pracy nad książką. Te krótkie fragmenty w których głównie rodzice upominają syna o czym ma nie pisać lub czego nie wspominać bo np. wstyd, nadają książce smaczku i sprawiają, że staje się ona bardziej realna i teraźniejsza...

Jednym zdaniem można powiedzieć, że "Książka" to czysta przyjemność lekkiego, ale nieobojętnego czytania.


M. Łoziński, Książka, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011, s.177.

2011-07-09

Alberto Moravia - "Nuda".

Właśnie zakończyłam swoje drugie, literackie spotkanie z Alberto Moravią. Po "Pogardzie", która mnie zachwyciła i skutecznie przekonała do twórczości Moravii, przyszła kolej na "Nudę". Nienudną "Nudę", która pomimo, że nie przebiła przeczytanej przeze mnie wcześniej "Pogardy" to jednak potwierdziła status Alberto Moravii jako jednego z moich ulubionych autorów.




"Nuda" to opowieść o nudzie. Nudzie, która jest główną częścią składową codziennego życia Dino i która dla niego samego oznacza tyle co brak jakiegokolwiek kontaktu z otaczającym światem i rzeczywistością. Dla Dina bowiem rzeczywistość jest absurdalna i nie potrafi on uwierzyć w jej prawdziwość. Dino nie ma przyjaciół, ojca, a z matką widuje się regularnie z przymusu i po to tylko by w ten sposób sprawić jej tą małą, choć niewygodną dla siebie przyjemność. Dino, 35-letni mężczyzna ucieka od wszystkiego, nie znajdując w kontakcie z czymkolwiek lub kimkolwiek jakiegokolwiek sensu. Ten pochodzący z bogatej rodziny mężczyzna wyprowadza się ze swojego rodzinnego domu nie tylko po to, by schować się przed matką i jej pieniędzmi, które wprawiają go w nudę, ale również po to, by zostać malarzem. Przez jakiś bowiem czas malarstwo ratuje go od nudy. Niestety w pewnym momencie i to przestaje działać, a Dino wpada w przepaść w której nie potrafi już nawet przebywać sam ze sobą.

Wtedy poznaje Cecylię. 17-letnia dziewczyna o twarzy dziecka i ciele kobiety pojawia się w jego życiu w momencie gdy jej kochanek, ponad 60-letni malarz Balestrieri, umiera podczas jednego z ich spotkań. Dino przejmuje Cecylię 'w spadku'... Mężczyzna nie może pojąć co jego sąsiad, podstarzały erotoman Balestrieri widział w tej młodej kobiecie? Dlaczego akurat ją pokochał skoro wcześniej jego pracownię odwiedzało tyle piękniejszych czy ciekawszych od niej kobiet? Pomimo swoich uprzedzeń do Cecylii, Dino zaczyna tworzyć razem z nią swoisty związek o charakterze erotycznym. Coś co początkowo miało charakter tylko i wyłącznie seksualny, zaczyna jednak ze strony Dino zmieniać się w uczucie, którego on nie chce. Dziewczyna, która zaczynała go już nudzić, po jakimś czasie za sprawą niektórych niepokojących dla Dina sytuacji, zyskuje na tajemniczości a to nie pozwala Dinowi na zerwanie z nią kontaktów. Dlatego też mężczyzna postanawia dowiedzieć się o swojej młodej kochance jak najwięcej i jak najszybciej. Chce to zrobić po to tylko, by Cecylia na powrót stała się nudna, przewidywalna i nieciekawa. Jeśli taka się stanie on będzie mógł się od niej uwolnić, będzie mógł ją porzucić... Nuda zmienia się w obsesję na punkcie dziewczyny.

Alberto Moravia po raz kolejny udowodnił mi, że opowiada jak nikt inny! Prosta wydawałoby się historia wciąga i nie daje od siebie odpocząć. Moravia jest bowiem moim zdaniem mistrzem opowieści, który w swoich książkach wiele miejsca poświęca na przemyślenia, rozważania bohaterów, ale który robi to w taki sposób, że czytelnik nie ma możliwości by się nimi znudzić. Pomimo, że "Nuda" nie zachwyciła mnie tak bardzo jak "Pogarda" uważam, że jest to bardzo dobra książka tego autora (uważana za jedną z najważniejszych jego powieści). "Nuda" intryguje, momentami zaskakuje, a także pozwala na przemyślenia dotyczące współczesnego świata ogarniętego materializmem i interesownością.  Poza tym warto wspomnieć o języku jakim posługuje się Moravia. Jest to bowiem język prosty, ale zarazem wydaje się być poetycki. Moravia pozwala czytelnikowi swojej powieści płynąć słowo za słowem, strona za stroną. Chociażby dlatego warto sięgnąć po tą nienudną "Nudę":)


A. Moravia, Nuda, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2010, s.286.

2011-07-06

Mała rzecz a cieszy - czyli zestaw moich zakupowych nowości:)

Tym razem stos nie tak okazały jak ostatnio, ale jak dla mnie bardzo smakowity. Jest to też prawdopodobnie  ostatni mój stos w tym roku, bo po pierwsze książek 'do przeczytania' zalega mi na półkach około 70, a po drugie prawdopodobnie będę w Polsce dopiero na Boże Narodzenie, także nawet jeśli coś do tego czasu uzbiera się u moich rodziców w domu, ja przedstawię to dopiero początkiem następnego roku... No chyba, że nastąpi jakiś zwrot w akcji:)




Zaczynając od dołu:

1. Leszek Talko "Talki w podróży" - miałam ochotę zobaczyć jak pisze Leszek Talko poza "Twoim Stylem".
2 - 6. Małgorzata Musierowicz i kolejne brakujące mi wcześniej części Jeżycjady. Na szczęście po tych zakupach jestem już na bieżąco z serią:)
7. Tomek Tryzna "Panna Nikt" - książka zakupiona z ciekawości.
8. Anna Bolecka "Uwiedzeni" - gdzieś kiedyś natknęłam się na pozytywną recenzję tej książki i do tego stopnia mnie ona zachęciła, że kupowałam "Uwiedzionych" 2 razy. Raz za pośrednictwem lubimyczytac kiedy to po mojej wpłacie książka nie dotarła a sprzedawca się zmył (!):/ Drugi raz na allegro. Na szczęście tym razem książka dotarła:)
9. Władimir Sorokin "Lód" - po przeczytaniu "Cukrowego Kremla" muszę powiedzieć, że jestem nawet ciekawa co Sorokin wymyślił tym razem. "Lód" to pierwsza część trylogii.
10. Joanna Chmielewska "Zapalniczka" - bo nie może być tak, że z twórczości tej autorki znam tylko "Lesia":P
11. Mikołaj Łoziński "Książka" - chodziła za mną, chodziła ta książka od momentu gdy pierwszy raz o niej przeczytałam...
12. Eric-Emmanuel Schmitt "Marzycielka z Ostendy".
13. Rolf Bauerdick "Jak Matka Boska trafiła na księżyc" - efekt pozytywnych recenzji blogowych i zbyt długiego wolnego czasu na lotnisku:P
14. Alice Munro "Zbyt wiele szczęścia" - jak wyżej. Swoją drogą, przepłaciłam za te dwie książki niesamowicie. Lotniskowe księgarnie to przekleństwo!:P
15. Marsha Mehran "Zupa z granatów" - na poprawę humoru:)

2011-07-05

Urok przeszłości, czyli "Lala" Jacka Dehnala.

Uwiodła mnie ta książka. Urzekła mnie w niej nie tylko sama Lala, główna bohaterka i zarazem narratorka książki, ale również wszyscy o których w czasie tych narracji czy opowieści wspominała lub o których opowiadała. "Lala" oczarowała mnie również miłością, tęsknotą i melancholią. Miłością autora książki, Jacka Dehnala do swojej babci - Heleny Bienieckiej oraz jego tęsknotą za tym co przeminione i niemożliwe do ocalenia przed zapomnieniem...




"Lalę" Jacka Dehnala można moim zdaniem traktować w dwojaki sposób. Po pierwsze książka ta może być rozpatrywana jako powieść biograficzno-wspomnieniowa, w której główny prym i narrację prowadzi tytułowa Lala czyli Helena Bieniecka. Po drugie natomiast, można ją traktować jako książkę - portret, za pomocą której, jej autor Jacek Dehnel chce przedstawić światu silną kobietę i ważną dla siebie osobę, o której nie chce nigdy zapomnieć. Jest to jego sposób pożegnania się z babcią i światem, który ta zabiera bezpowrotnie ze sobą...

Lala urodziła się w Kijowie (chyba w 1919 roku, choć datę zagubiłam gdzieś w książce:P) jako Helena Bienicka. Od samego momentu urodzenia dziewczynka była wyjątkową osóbką, może między innymi dlatego, że miała dwóch ojców?! Tego oficjalnego, doktora Bienickiego i tego nieoficjalnego, ale za to prawdziwego - Waleriana Karnauchowa.

Właśnie to ta dziewczynka, córka Moskala i Polki staje się kilkadziesiąt lat później główną, mimowolną narratorką książki jej wnuka Jacka. Lala bowiem jest skarbnicą wiedzy o przeszłości, o urokach i bolączkach tamtego życia, tamtych ludzi, tamtej Polski. Lala to opowieści o prapradziadkach, pradziadkach, dawno zmarłych wujach, ciotkach, sąsiadach, Żydach, Ukraińcach, Polakach, Niemcach, Rosjanach. To również obiektywne spojrzenie na wojnę, na dobrych Niemców i złych Polaków, mądrych chłopów i głupich panów... Lala to osoba, której chce się słuchać, która każdym swoim opowiadaniem wzbudza uśmiech na twarzy lub powoduje chwilę zadumy. Lala to ktoś, kogo się zazdrości... Kto z nas bowiem nie chciałby mieć w zanadrzu kogoś takiego jak ona, kto anegdotami potrafi sypać jak z rękawa, u której znani lub nieznani, ale za to niezmiernie ciekawi ludzie przewijają się niemal w każdym jej wspomnieniu, której opowieści o życiu to podróż w czasie i przestrzeni???

Z drugiej strony "Lala" to piękny sposób na pożegnanie i oddanie hołdu babci przez wnuka. Dla Jacka Dehnala umierająca babcia to zakończenie pewnej ery w jego życiu. Ery przepełnionej jej mądrością, anegdotami, przeszłością i przodkami, których dzięki niej poznał i pokochał. Lala to dla niego przedstawicielka wszystkiego co w przeszłości było dobre, ciekawe i pociągające a co powoli znika z tej ziemi i do czego nie ma powrotu. Dehnel z miłością, ale również obawą i strachem patrzy na powolne niedołężnienie babci, zanikanie jej pamięci... Sam zaczyna uzupełniać jej narrację, jej opowieści, które coraz częściej pamięta lepiej niż ona. 

Pokochałam tę książkę i bardzo pozytywnie za jej sprawą nastawiłam się do jej autora. Spodobał mi się sposób narracji "Lali" prowadzony przez dwie uzupełniające się w niej osoby: Helenę Bieniecką i Jacka Dehnala. Pomimo tego, iż na początku książka wydaje się ciut chaotyczna, wszystko powoli się w niej porządkuje, wskakuje na swoje miejsce i zaczyna nam sprawiać niesamowitą przyjemność. Podczas lektury "Lali" dochodzi się do takiego momentu, gdy czeka się na jakąś zmianę, jakieś wtrącenie jednego lub drugiego jej narratora, jakiś komentarz lub nawiązanie do wcześniejszej sytuacji lub już wspomnianej osoby. To jest właśnie siła tej książki: pozorne poplątanie, które ma swój urok i które wciaga!

I po przeczytaniu tej książki dwie myśli krążą mi po głowie. Pierwsza to taka, że też chciałabym by taka Lala lub jej podobna była moją babcią, sąsiadką lub ciotką. Moi wszyscy dziadkowie nie żyją już od kilku conajmniej lat i mam trochę żal do losu, że zanim osiągnęłam dojrzałość i odpowiednią ciekawość dotyczącą świata przeszłego, ich już nie było... Z chęcią posiedziałabym z kimś z tamtego pokolenia  przy szklance herbaty lub filiżance kawy i po prostu posłuchała...
Druga myśl, która mnie naszła w trakcie czytania "Lali" to ta dotycząca bestsellerowej już sagi Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk "Cukiernia pod Amorem". Bardzo ciekawi mnie to, czy autorka nie czytała przed przystąpieniem do pisania swoich książek właśnie"Lali" Dehnala? Wydaje mi się, że tak i pomimo tego, że trylogia Gutowskiej-Adamczyk mi się podoba, ja zdecydowanie wolę "Lalę"!!! Za prawdę i miłość.

J. Dehnel, Lala, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2008, s.403.