2011-12-04

"The way we were" z Barbrą Streisand i Robertem Redfordem.

Odkąd pamiętam lubiłam tzw. stare kino. Niesamowitą przyjemność sprawiało mi oglądanie polskich filmów sprzed II Wojny Światowej czy Hollywoodzkich produkcji lat 50 i 60. Wszystko mnie w tych filmach urzekało. Przedwojenne polskie kino to bowiem niesamowita muzyka, piękna polszczyzna i ten świat, którego już nie ma, a który wydaje się, że był niesamowicie urzekający. Amerykańskie filmy lat 50 i 60 to natomiast Audrey Hepburn, Marilyn Monroe, Katharine Hepburn i wiele, wiele innych nazwisk, które mówią same za siebie i które kojarzą się z Hollywoodem o jakim teraz można tylko pomarzyć. Do tej pory uwielbiam zasiadać na kanapie i za sprawą zarówno tych pierwszych jak i drugich przenosić się w czasie w miejsca i lata w których nie przyszło mi żyć...

Jeśli chodzi o lata 70'te w kinie polskim czy zagranicznym to nigdy nie byłam ich fanką (no, może z wyjątkiem polskich komedii i niektórych seriali:)) Brakowało mi w nich tej elegancji czy kultury lat 60'tych, nie przekonywał mnie styl ubierania ani widoczne często w filmach amerykańskich przesłanki polityczne tamtych lat. Tak było do ostatniego piątku, kiedy skusiłam się na "The way we were". Po trwającym ponad dwie godziny seansie z przyjemnością stwierdzam, że perełki filmowe znaleźć można wszędzie:) 





Po film Sidney'a Pollack'a sięgnęłam po oglądnięciu wywiadu, który Oprah Winfrey przeprowadziła z Barbrą Streisand i Robertem Redfordem. Wywiad, którego głównym tematem była ich współpraca na planie "The way we were" do tego stopnia mnie zaintrygował, że nie widziałam innej możliwości dla siebie, jak tylko ta by film zobaczyć i przekonać się na własnej skórze, dlaczego do tej pory należy on do kanonu kultowych filmów amerykańskiego kina.

Pomimo tego, że zarówno Streisand jak i Redford to niekwestionowane gwiazdy, ja sama nigdy wcześniej nie widziałam żadnego filmu z Robertem Redfordem! Do piątku zastanawiałam się co takiego w tym aktorze jest, co takiego w nim było, że stał się on idolem i niespełnionym marzeniem miłosnym dla tak wielu osób. Teraz już wiem i nie dziwię się nikomu!:D Redford to bowiem urok, klasa, styl i niesamowity magnetyzm, nie wspominając o tym, że to również znakomity aktor!

Wracając jednak do filmu:) 
Katie Morosky i Hubbell Gardner poznają się na studiach, najprawdopodobniej w połowie lat 30'stych . Ona jest dziewczyną zaangażowaną politycznie, popierającą komunistów, przerażoną tym co dzieje się w faszystowskich Niemczech. On jest apolityczny, do życia podchodzi z humorem i pewnym rodzajem beztroski. Wydaje się, że nic ich nie łączy, a jednak. Oboje zaczynają dostrzegać w sobie nawzajem coś, co ich pociąga. Hubbell okazuje się uzdolnionym pisarsko mężczyzną, który wbrew temu co myślała wcześniej Katie nie jest pustym, rozpieszczanym przez życie mężczyzną. Katie natomiast jest pełną pasji kobietą, którą stać na to, by walczyć o to w co wierzy i nie ważne, czy chodzi tutaj o politykę czy o miłość. Niespodziewanie dla siebie samych Katie i Hubbell zostają parą. Ich losy śledzimy na przestrzeni ponad dwudziestu lat, podczas których ich małżeństwo przeżywa zarówno piękne chwile jak i kryzysy, które związane z ich odmiennymi zapatrywaniami na politykę i życie, stopniowo oddalają ich od siebie...

Jestem pewna, że wrócę jeszcze do tego filmu. Warto:)

14 komentarzy:

  1. Niezapomniany film i niezapomniane kreacje filmowe. I jeszcze muzyka Hamlischa - niezapomniana :)
    Niedawno naszła mnie znów ochota na seans powtórkowy, a tu widzę że mnie wyprzedziłaś.

    A czaru Redforda mogą nie rozumieć wyłącznie osoby nie znającego jego filmów ;) Potem nie ma przebacz. Polecam w takim razie teraz "Pożegnanie z Afryką". Łzy gwarantowane. Ale w takim towarzystwie... :)

    PS. Nie wiem, czy ktoś pamięta taki szczegół, ale Carrie z SATC w jednym odcinku bardzo mocno utożsamiała się z bujnowłosą bohaterką "Tha Way We Were" :) Widać to już symbol skomplikowania kobiety dla Amerykanek.

    OdpowiedzUsuń
  2. @maiooffka "Out of Africa" i "The Great Gatsby" już czekają! Masz rację co do Redforda, ja po "The way we were" wyszukuję filmy, które powinnam oglądać następnie!!!:D Na pewno niedługo zabiorę się właśnie za "Out of Africa" ze względu nie tylko na Roberta Redforda, ale również Maryl Streep, która jest moją ukochaną aktorką:)

    A Carrie nie pamiętam w wydaniu podobnym do Katie, ale do SATC wracam często i znając teraz również tą kreację aktorską Streisand, myślę, że rozszyfruję Carrie w tym wydaniu:) Oj, nie wyszło mi to zdanie:P

    OdpowiedzUsuń
  3. Wielkiego Gatsby'ego nie widziałam jeszcze sama. Ciekawi, ale boję się zniszczyć sobie obraz jednej z moich "naj" książek. Chociaż kiedyś miałam plan obejrzeć WSZYSTKO, w czym Redford uczestniczył ;) Młodzieńcza werwa :)

    A co do SATC, to kojarzy mi się, że jest to odcinek, kiedy Mr. Big zaręcza się z Natashą. Carrie nosi jeszcze na głowie wielkie siano i panie śpiewają nawet 'The Way We Were' w jakimś lokalu. Podsumowanie narracji w tym odcinku również nawiązuje do filmu. Zatem obraz Pollacka warto znać, nawet jeśli nie gustuje się w starszych rzeczach, ale chce się być jednak trendy, bo to istny evergreen dla Amerykanów ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. @maiooffka kurcze, chyba jestem jakaś zacofana bo nawet nie wiedziałam, że "Wielki Gatsby" powstał na podstawie książki:/ Wstyd, oj wstyd... Choć nie lubię robić tego w tej kolejności, najpierw obejrzę film a później jeśli on mi się spodoba z chęcią sięgnę po książkę:) A co do planów dotyczących Redforda, to zgadnij jakie są moje po obejrzeniu "The way we were"???:P

    Ok, odcinek SATC już kojarzę, będę wypatrywać:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zachęcam do sięgnięcia po Fitzgeralda przed seansem. Wielki Gatsby to porcja literatury na jeden wieczór zaledwie, ale wrażenia pozostaną na długo :)
    Zresztą lista WSZYSTKICH filmów Redforda jest bardzo długa, więc bez problemu można odsunąć w czasie jedną ekranizację :)

    OdpowiedzUsuń
  6. @maiooffka przekonałaś mnie:) Zwłaszcza, że przypomniałam sobie, że "Wielki Gatsby" znajduje się przecież na półce mojej mamy!:D Jak tylko będę w Polsce podkradnę:P Dziękuję za polecenie!

    Ps. Czyli to znaczy, że następny film w kolejce to "Pożegnanie z Afryką". Swoją drogą, książki również nie czytałam, ale czekam aż na tyle będę znała duński by przeczytać ją w oryginale. Czuję się zatem usprawiedliwiona:)))
    Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie i dziękuję za te miłe odwiedziny.

    OdpowiedzUsuń
  7. Fitzgerald nie zawiedzie, warto na niego poczekać chwilę :)

    A co do "Pożegnania" to film i książka, choć opowiadają jedną historię, to czynią to w dość różny sposób. Wydaje mi się, że w tym wypadku kolejność nie ma aż takiego znaczenia. Przynajmniej dla mnie to dwa odrębne światy, ale oba udane :) Udanego seansu życzę i pamiętaj o chusteczkach :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Mam wrażenie, że większość filmów "z kiedyś" ma o wiele więcej snsu, klimatu, jest lepiej zagrana niż te dzisiejsze filmy. Pisałam o tym u siebie, bo od jakiegoś czasu nie potrafię znaleźć żadnego dowodu na wyższość kina dzisiejszego nad "wczorajszym"

    OdpowiedzUsuń
  9. @Agata, zgadzam się z Tobą co do wartości filmów, które powstały "kiedyś", ale wydaje mi się, że i teraz bez większego trudu znaleźć można mądre, ciekawe filmy z przesłaniem. Choć przyznaję, nie często są to te same, które znajdują się na krzyczących kinowych plakatach:P Jeśli nie oglądałaś, polecam "Last night" o którym pisałam tutaj wcześniej. Mądry, ciekawy, klimatyczny i dający do myślenia film:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja też uwielbiam stare filmy. W dzieciństwie po prostu kochałam te czarno-białe. Do dzisiaj jednym z moich najulubieńszych są "Rzymskie wakacje".

    Pozdrawiam
    Sol
    http://turystycznyprzewodnik.blogspot.com/

    PS. Wybacz, że tak rzadko do ciebie zaglądam, ostatnio mam coraz mniej czasu na czytanie czegokolwiek... :(

    OdpowiedzUsuń
  11. @Sol "Rzymskie wakacje" to również jeden z moich ulubionych filmów:) Nie ukrywam, że na moją do niego sympatię wpływa w największym stopniu Audrey Hepburn, którą wprost uwielbiam! No tak, filmy tamtych czasów mają ten niepowtarzalny i niemożliwy do osiągnięcia teraz klimat...

    OdpowiedzUsuń
  12. Kocham stare filmy! Uwielbiam Vivien Leigh i Audrey Hepburn. Ta klasa, elegancja, szyk i ta niesamowita atmosfera i dykcja aktorów, pewna teatralność i nutka tego magicznego "czegoś" ;)
    Wstyd mi trochę, że o tych filmach nie piszę, ale po prostu dlatego, że oglądałam je kilkanaście razy, a opinie i recenzje budzą się we mnie na świeżo. Dlatego więcej u mnie nowości, ale musi się to zmienić, bo chciałabym zarażać miłością do starych filmów :)

    "The way we were" jeszcze nie oglądałam, a nawet o nim nie słyszałam. Cieszę się, że napisałaś o tym filmie. Na pewno obejrzę :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Podobał mi się ten film.
    Nawet wybaczyłem głównym bohaterom ten ich "komunizm" ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. @przyjemnostki zgadzam się z Tobą w pełni co do wartości starych filmów, ale sama też piszę dużo o nowościach zarówno filmowych jak i książkowych, bo jednak na obu tych polach powstaje ciągle coś nowego i warto to co wartościowe opisać. Próbuję jednak znaleźć balans pomiędzy moim zachwytem nowościami a starym kinem:)

    @Logos Amicus a wiesz, że mnie na początku też ten komunizm Katie zbił z tropu? Ale później jakoś nabrałam do tego dystansu. Film świetny i taki drobiazg mu nie szkodzi:P

    OdpowiedzUsuń