2012-06-30

Zabawnie, mądrze i lekko, czyli o tym jak można zakochać się w książce. "Kiedy Bóg był królikiem" Sarah Winman.

I fell in love with a book! Tak to w kilku słowach można określić mój stosunek do książki "Kiedy Bóg był królikiem". Nie oczekujcie zatem krytycznych uwag, zastrzeżeń czy tego, że będę odradzała Wam jej lekturę. Przygotujcie się raczej na mały hymn pochwalny, bo ta książka mnie porwała i uwiodła, bo okazała się nie tylko zabawna i lekka, ale również mądra i ciepła. Chcecie konkretniej? Mam dwa porównania, które w trakcie lektury nasunęły mi się na myśl. Pierwsze ucieszy miłośników "Smażonych zielonych pomidorów", bo "Kiedy Bóg był królikiem" jest pierwszą od bardzo dawna książką, której atmosferę przyrównałabym do tej w "Smażonych zielonych pomidorach". Okazuje się bowiem, że tak jak w tamtej powieści tak i w tej natychmiast po zapoznaniu się z bohaterami stajemy się ich fanami, zaczynamy im kibicować i marzymy o tym by zostali naszymi przyjaciółmi! Drugie porównanie jest trochę bardziej banalne, a dotyczy samej lekkości z jaką książka została napisana i tutaj przychodzi mi na myśl powieść Kathryn Stockett "Służące". Ten sam 'flow', ten sam rytm książki, to samo wrażenie jakie po sobie zostawia i również ta sama tęsknota za kolejnymi, nieistniejącymi rozdziałami, bo okazuje się, że 399 stron to w tym wypadku za mało!




"Kiedy Bóg był królikiem" to powieść, której główną bohaterką a zarazem jedyną narratorką jest Elly, właścicielka królika o imieniu Bóg. Elly poznajemy, gdy jest zaledwie kilkuletnią dziewczynką mieszkającą w  Wielkiej Brytanii lat 60'tych. Dziewczynka dorasta w normalnej, szczęśliwej rodzinie składającej się z mamy, taty, starszego brata Joe'go i samej Elly, aczkolwiek to rodzinne grono sukcesywnie powiększa się o nowych ekscentrycznych członków; ludzi, którzy przybywając na chwilę zostają w niej na zawsze. Świat Elly stanowią osoby należące do rodziny oraz przyjaciele.  Dziewczynka ma ich dwójkę, pierwszym jest jej ukochany starszy brat Joe bez którego Elly nie wyobraża sobie swojego życia, drugą taką osobą w jej życiu jest Jenny Penny, poznana w szkole osóbka o skomplikowanym, niełatwym życiorysie. Kiedy rodzice Elly postanawiają się przenieść razem z całą rodziną do nowego miejsca, w którym otworzą swój wymarzony pensjonat, Elly wie, że jej życie już nigdy nie będzie takie samo. Dziewczynka musi zostawić za sobą swoją ukochaną przyjaciółkę, która wkrótce zmuszona zostanie do zerwania z nią całkowitego kontaktu, a jej życie potoczy się w nieprzewidywalnym, tragicznym kierunku. Joe natomiast w nowym miejscu będzie próbował pogodzić się z rozstaniem ze swoją pierwszą, wielką miłością... 

W drugiej części powieści Elly jest już dorosłą, aczkolwiek młodą kobietą stroniącą od poważnych związków z mężczyznami. Jej brat mieszka w Nowym Jorku, rodzice od lat prowadzą z sukcesem pensjonat oraz dom, w którym stałymi mieszkańcami są teraz również Arthur i Ginger i przez który regularnie przewija się ukochana siostra taty, Nancy. Elly prowadzi uporządkowane życie w ich towarzystwie, do momentu gdy po latach otrzymuje list od swojej dawnej przyjaciółki, a świat zaczyna być określany przez kolejne tragiczne zdarzenia, których apogeum przypada za zamachy 11 września 2011.

"Kiedy Bóg był królikiem" to naprawdę pięknie opowiedziana historia rodziny, którą łączą nierozerwalne więzi i przyjaźń niemożliwa do zastąpienia. To również opowieść o dorastaniu, bólu, cierpieniu, tragediach, o stracie, o powrotach, rodzinnych sekretach i miłościach w każdej możliwej formie. Niby zwyczajna, a jednak nie. To powieść, której nie można przegapić, zwłaszcza jeśli szukacie książki, która porwie Wasze serca i sprawi, że nie będziecie się chcieli od niej oderwać. Ta książka to czysta rozrywka, ale w najlepszej możliwej formie! Warto bardzo, bardzo warto!


S. Winman, Kiedy Bóg był królikiem, Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2012, s.399.

2012-06-23

Waiting game, czyli wybieram się do kina.



Dlatego, że nie widziałam żadnej innej ekranizacji i nie czytałam książki. Zwyczajnie boję się wielkich rosyjskich pisarzy, bo co jeśli nie podołam?



Dlatego, że wszystkie wcześniejsze Bourne-y są jednymi z niewielu filmów sensacyjnych, do których wracam regularnie niczym maniaczka! Uwielbiam!!! Szkoda tylko, że tym razem bez Matta...



Dlatego, że bardzo cenię sobie Julie Delpy, a poza tym "2 Days in Paris" to jeden z moich ulubionych filmów:)

Go Will, go!

Moje i mojego męża filmowe gusta są raczej rozbieżne i przyznaję, że nie często sięgam po filmy, które mi poleca. Tym większą sprawia mi przyjemność odkrywanie, że dany film jest  naprawdę bardzo dobry, a mój mąż ogląda nie tylko superbohaterów i te jakże specyficzne amerykańskie komedie. 
Matt Damon to 'mój' aktor od czasu Bourne'a, poza tym lubię filmy w których mogę komuś kibicować. 
Świetny "Good Will Hunting"!



2012-06-21

Agnieszki Maciąg "Smak szczęścia czyli o dietach, modzie, medytacji i kąpieli w płatkach róż".

Agnieszkę Maciąg lubię 'od zawsze' i jeśli mam być szczera to nie wiem dlaczego akurat ją i dlaczego od tak dawna. Chyba po prostu jej osoba wzbudzała we mnie nie tylko sympatię, ale również jakiś podziw skierowany bardziej do niej jako człowieka niż jako modelki. Gdy kilka lat temu ta sympatyczna, piękna i mądra kobieta wydała książkę kucharską "Smak życia", kupiłam bez wahania. I nigdy tej decyzji nie żałowałam! Książka pięknie wydana, pięknie opowiedziana podarowała mi przepis na najlepszą zupę pomidorową na świecie (! słowa szwagierki nie moje, choć jak najbardziej się z nimi zgadzam), ale również pozwoliła mi trochę inaczej spojrzeć na jedzenie i choć niektórych rzeczy, o których wtedy, w tamtej książce wspominała autorka ciągle się jeszcze uczę, to gdy tylko pojawiła się zapowiedź wydania "Smaku szczęścia" wiedziałam, że tą książkę również kupię i kształcić się będę dalej!




Tym razem w ręce czytelnika trafia nie książka kucharska, ale kompleksowy poradnik poruszający m.in. tematy takie jak dieta, joga, walka ze stresem, moda, dom, pielęgnacja ciała itp. Agnieszka czerpie ze swojego życia i swoich doświadczeń i szczerze opisuje to jak ona postrzega dane dziedziny życia, jak sobie z nimi radzi, do jakich wniosków na ich temat metodą prób i błędów doszła. Przyznaję, że mi bardzo odpowiada sposób w jaki pisze ona np. o diecie. Sama co jakiś czas dochodzę do wniosku, że "pora się odchudzić" i choć nigdy nie stosowałam żadnych drastycznych metod na to by wrócić do swojej wagi, to to w jaki sposób Agnieszka pisze o diecie niełączenia jako o sposobie na zdrowe życie, przekonało mnie by właśnie w tym kierunku podążać i starać się odżywiać w taki a nie inny sposób. Powoli zatem, acz skutecznie wprowadzam zmiany w swoim jadłospisie i  przyznaję, działa. Okazuje się, że nie tak trudno jest porzucić stare przyzwyczajenia na rzecz tych nowych, zdrowszych. Gdyby nie moja nieustanna walka ze słodyczami, byłoby już całkiem dobrze:P Autorka, tak jak w swojej wcześniejszej książce, tak i w tej dzieli się z czytelnikami swoimi ulubionymi zdrowymi przepisami, ciekawostkami dotyczącymi niektórych składników jej diety, ich właściwościami i działaniem, które zaobserwowała na własnej osobie. Wszystko to 'podane' w bardzo przejrzysty, miły dla oka sposób:)

Jak już wspomniałam jednak wcześniej, "Smak szczęścia" nie jest książką kucharską, ale poradnikiem i dlatego w kolejnych rozdziałach znajdziemy m.in. naturalne sposoby na pielęgnację ciała, przepisy na maseczki i odżywki domowej roboty, metody walki ze stresem jaką na przykład jest medytacja (czy to chrześcijańska czy z mantrą), ale nie tylko. Agnieszka poświęca również cały oddzielny rozdział jodze, która jest dla niej nie tylko sposobem na utrzymanie figury, ale również na uwolnienie od napięć, stresów, oczyszczenie umysłu. Ciekawy rozdział, który z pewnością do jogi przekonuje i choć od jakiegoś już czasu ten rodzaj aktywności 'chodzi za mną' to dobrze po raz kolejny przeczytać, że warto. Kiedyś z pewnością spróbuję. Oczywiście modelka zobligowana oczekiwaniami czytelniczek poświęciła również rozdział takim, wydawałoby się prozaicznym rzeczom jak moda, zachowanie młodego wyglądu, dom czy pasja.

Agnieszka dużo czerpie w swoim życiu z filozofii wschodu i w tym poradniku doskonale widać wpływy tej filozofii na jej życie, ale nie tylko. Znajdujemy tu również podrozdział poświęcony świętej Hildegardzie z Bingen, którą Agnieszka w jednym z odcinków "Małej czarnej" nazwała swoją idolką. Poradnik ten daje takie poczucie, że warto w życiu szukać i próbować wielu rzeczy, bo tylko wtedy jest szansa, że znajdziemy to czego szukamy. Sama, sięgając po tą książkę zastanawiałam się na ile będzie ona inna od "Smaku życia", która to pozycja również poruszała temat piękna, urody, nie wspominając o jedzeniu. Podoba mi się to, że nawet przez te kilka lat od powstania tamtej książki Agnieszka nie poprzestała na poszukiwaniach i wprowadzaniu zmian w swoje życie. Wtedy w jej książce znajdowały się przepisy na potrawy mięsne, w tej książce autorka pisze o diecie bezmięsnej na którą przeszła w konsekwencji stosowania diety niełączenia. Lubię osoby w ten sposób poszukujące, może dlatego, że sama jeszcze taką nie jestem, a mam aspiracje???

Z czystym sumieniem zachęcam do kupna tej książki. Jak każdy poradnik nie trzeba jej czytać 'jednym ciągiem', ale można i warto po nią sięgać, gdy akurat szukamy odpowiedzi na jakieś pytanie czy rady. Ja z pewnością będę po nią regularnie sięgać, zresztą tak jak sięgam po "Smak życia" i przepisy tam się znajdujące. Placuszki z cukinii, mniam!:)


A. Maciąg, Smak szczęścia czyli o dietach, modzie, medytacji i kąpieli w płatkach róż, Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2011, s.296.

2012-06-19

"Krzyżówka" - Anita Halina Janowska.

Pomiędzy swoim narzekaniem na bloga i zastanawianiem się nad sensem jego istnienia przeczytałam kolejną książkę, po której lekturze wystąpiła we mnie przemożna chęć by ją 'zrecenzować' (powiedzmy sobie szczerze, recenzje to to nie są:P) na blogu! Wniosek taki, że blog będzie istniał albo do momentu gdy czytać przestanę (!), albo gdy moje życie nabierze takiego rozpędu, że 'nie wyrobię', albo gdy moja obsesja porównywania się z innymi osiągnie punkt kulminacyjny! Jak dotąd, żadna z tych opcji nie wydaje mi się wystarczająco realna, dlatego bloga dalej prowadzić będę, czy tego chcę czy nie:P Przy okazji kochani, dziękuję za miłe słowa po tej mojej ostatniej, trochę dobijającej notce:) Było mi bardzo miło, bezapelacyjnie podnieśliście mnie na duchu.

Wracając jednak do książki. 
"Krzyżówkę" Anity Haliny Janowskiej nazwałabym zbiorem wspomnień autorki, takich urywków przeszłości, które czasami zabawne, czasami tragiczne kreślą obraz wojennych  oraz powojennych losów jej rodziny.
Tytułową 'krzyżówką' podług polityki Hitlera nazywana była osoba, której jedno z rodziców było Niemcem a drugie Żydem. Właśnie taką 'krzyżówką pierwszego stopnia' była Anita, łodzianka, córka Niemca i Żydówki. Gdy końcem lat siedemdziesiątych autorka spotkała się i spędziła kilka dni na rozmowach z inną 'krzyżówką' ta, gdy się żegnały przykazała jej by koniecznie spisała ona swoje wspomnienia i opowieści. Książka ta jest właśnie wynikiem dostosowania się do zaleceń koleżanki.




Anita Janowska była drugą córką Teodora Wahlmanna i Etny Fajnberg. Szczęśliwie dla jej rodziny, rodzice pobrali się na kilka lat przed wprowadzeniem przez Hitlera polityki, w ramach której zawieranie małżeństw pomiędzy Niemcami z Żydami uchodziło za czyn karalny. Ponieważ jednak Teodor i Etna pobrali się przed rokiem 1935, ojciec Anity nie ponosił z tego tytułu innych konsekwencji jak ta, że musiał ukrywać swoją żonę przed żołnierzami SS, którzy dość regularnie dostawali donosy, że w ich mieszkaniu mieszka Żyd. Z córkami Wahlmann nie miał aż takich problemów, gdyż oprócz tego, że nie mogły chodzić do szkoły nie groziły im raczej większe tarapaty. Jak pisze Janowska, Niemcy nie wiedzieli co robić z dziećmi pochodzącymi z takich związków, ponieważ z jednej strony płynęła w nich krew Żydowska, zakazana, ale z drugiej posiadali też w sobie najświętszą krew aryjską...

Czytając te raczej pobieżne wspomnienia Janowskiej z czasów II Wojny Światowej ma się wrażenie, że albo jej rodzina przeżyła wojnę wyjątkowo jak na swoją narodowość spokojnie, albo, że sama autorka wielu zdarzeń ze swojego wojennego życia nie pamięta. Wspomnienia te bowiem skupiają się głównie na błahych wydarzeniach, na przelotnych znajomościach, na pierwszych miłościach a mało tutaj samej walki o przeżycie rodziny, która w połowie żydowska musiała chyba intensywnie walczyć o przetrwanie. Może jednak nie??? Nie dowiedziałam się z nich niestety jak to było być 'krzyżówką' w świecie Niemców, Polaków i Żydów, z których każdy kierował się innym systemem wartości, sposobem działania, myślenia. Mam wrażenie, że gdyby ten fragment książki napisała starsza o 7 lat siostra Aliny, cały rozdział dotyczący wojennego życia rodziny nabrałby tzw. rumieńców. A tak trochę nudno było i czuję, że temat nawet w części nie został wyczerpany.

Oczywiście książka zmienia delikatnie swój wydźwięk w momencie zakończenia wojny i pójścia autorki do szkoły. Janowska dość często wspomina o tym jak trudno było być w tamtych czasach dzieckiem Żydówki i Niemca. W polskiej szkole nie mogła mówić o matce Żydówce, w żydowskiej ukrywała prawdę o swoim ojcu. Dopiero w tych rozdziałach dowiadujemy się o tym, jakim problemem dla dziecka był nie tylko brak przynależności do jednego konkretnego społeczeństwa, ale również posiadanie rodziców z dwóch przeciwstawnych sobie społeczności, dwóch tak różnych w tamtym czasie ras.

"Krzyżówka" niestety nie jest książką, która by mnie zachwyciła. Zbyt wielu rzeczy mi w niej brakowało i zbyt duży niedosyt we mnie ona zostawiła. Książka zahacza o temat wojny, później socjalizmu i komunizmu w Polsce, ale żadnego w pełni nie wyczerpuje. Mamy tutaj natomiast opisaną galerię miłosnych uniesień zarówno matki, siostry jak i samej autorki, oraz poznajemy powojenne losy dalszej rodziny Anity Janowskiej, której to rodziny przedwojennych losów nie znaliśmy. I pomimo, że książkę czyta się 'lotem błyskawicy' to to wszystko jakoś się nie klei, za szybko, za dużo, za niedokładnie. Szkoda, bo potencjał wydawał się duży.

A. H. Janowska, Krzyżówka, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2010, s.197.

2012-06-15

I wonder.

Czy Was też momentami dopadają wątpliwości, co do sensu prowadzenia bloga? Czasami wystarczy, że prześledzę pobieżnie niektóre swoje wpisy i stwierdzam, że tak naprawdę to ja o książkach pisać nie potrafię... 
O, i najgorsze: chcesz się dobić, porównaj się do innych:/ Kocham swojego bloga, ale do mistrzów tak daleko...
Dziś u mnie dzień wątpliwości.

2012-06-14

Jedna historia, dwie miłości - Meir Shalev i jego "Chłopiec i gołąb".

"Chłopiec i gołąb" to moje pierwsze spotkanie z literaturą izraelską. Po przeszło dwóch miesiącach spędzonych z tą książką (przerwy w jej czytaniu wynosiły czasem tygodnie) stwierdzam z satysfakcją, że książka jest dobrej próby, a Shalev mnie do siebie przekonał. Nie było tak jednak od początku, gdyż jak wiadomo niektórym z Was, literatura Bliskiego Wschodu nigdy do moich ulubionych nie należała i chyba nigdy należeć nie będzie. Autorowi udało się natomiast stworzyć taką atmosferę i opisać taką historię, która na upartego mogłaby się wydarzyć w każdym kraju ogarniętym wojną, z wojenną Polską włącznie. I tylko wszechobecny piasek i gołe wzgórza przypominają, że akcja toczy się akurat w Izraelu, nie gdzie indziej.




Książka napisana spokojnym rytmem nie porywa od samego początku, tego możecie być pewni. Czytelnik potrzebuje czasu i ok. 100 stron do tego, by jakoś zacząć się w tej dwutorowo prowadzonej powieści odnaleźć, by zacząć ją rozumieć, by móc się nią zaciekawić i co najważniejsze, by przyzwyczaić się do jej spokojnego tempa akcji. 
Mair Shalev skonstruował bowiem w "Chłopcu i gołębiu" historię, w której przeszłość nierozerwalnie łączy się z przyszłością i do samego końca ma na nią wpływ.

Oto poznajemy Malucha, którego ojciec oddaje do kibucu. To tutaj własnie chłopiec odnajduje sens swojego życia, pasję i miłość do gołębi. Maluch staje się trenerem gołębi pocztowych, które w zbliżającej się wojnie mają być niezastąpionymi powiernikami pomiędzy walczącymi na polu walki a tymi, którzy pozostają w bazach wojskowych. Gdy pewnego razu, podczas wizyty w zoo w Tel Awiwie chłopiec poznaje tamtejszą młodą trenerkę, żadne z nich nie ma pojęcia jak potoczą się ich losy i jaką rolę w ich wspólnym życiu odegrają właśnie gołębie.

Gołębie pełnią również ważną rolę w życiu kolejnego bohatera tej książki i jej narratora zarazem. Jair, dorosły mężczyzna zmagający się z klęską nieudanego małżeństwa, brakiem miłości i tęsknotą za spełnieniem i szczęściem, poszukuje właśnie swojego miejsca na ziemi. Domu, w którym odnajdzie spokój, a fundusze na który podarowała mu matka na łożu śmierci. Znający skomplikowaną historię swojej rodziny, mężczyzna w swojej opowieści jest tym, który oprowadza czytelnika po dawnym Izraelu, a także splata ze sobą świat przeszłości i teraźniejszości, świat wojny i świat pokoju. 

Podsumowując, z czystym sumieniem mogę Wam tą powieść Shaleva polecić. Zgrabnie napisana, przystępna w odbiorze, poruszająca i tylko w jednym jedynym, acz kluczowym momencie nierealna (przynajmniej mi się wydaje, że tego typu 'zabieg' jest niemożliwy do zrealizowania). Dwie miłości, dwa rozstania, chyba warto zaryzykować:)


M. Shalev, Chłopiec i gołąb, Wydawnictwo Muza, Warszawa 2010, s.396.

2012-06-13

Maja Łozińska "Smaki dwudziestolecia. Zwyczaje kulinarne, bale i bankiety".

"Smaki dwudziestolecia" to już trzecia książka, czy jak kto woli album, który powstał dzięki wytrwałej i zakrojonej na szeroką skalę pracy Mai i Jana Łozińskich. Tak jak i dwa poprzednie, które miałam przyjemność czytać, tak i ten sprawił mi niezmierną przyjemność. Stało się tak głównie dzięki dużej ilości oddających charakter życia, klimatycznych zdjęć epoki jak i tekstom obfitującym w liczne detale, ciekawostki oraz smaczki dotyczące życia ówczesnych elit.




Tym razem głównym celem książki stało się ukazanie zwyczajów kulinarnych Polaków dwudziestolecia międzywojennego. Mamy tutaj zatem rozdział o tym, co jadało się na co dzień w polskich domach, od mieszczańskich zaczynając, arystokratycznych kontynuując, na ziemiańskich kończąc. Dla mnie samej zaskoczeniem okazało się to, jak dużo ryb i raków jadało się w tamtych czasach (czy teraz też raki są tak łatwo w Polsce dostępne?) Oczywiście, tak jak powszechnie wiadomo, mięso królowało na międzywojennych stołach niepodzielnie, aczkolwiek był to czas kiedy zaczęto zwracać większą uwagę na zdrowie i na przykład pojawiły się zalecenia by do domowego menu wprowadzać surowe warzywa!
W kolejnych rozdziałach czytelnik poznaje zwyczaje kulinarne w restauracjach, kawiarniach, cukierniach, na balach, przyjęciach urzędowych, czy tzw. fajfach. Pomimo, że wydaje się, iż ilość podanych informacji tego typu może nudzić, szczęśliwie tak nie jest. Każdy bowiem rozdział, czy wątek pełen jest często zabawnych, zwykle bardzo ciekawych anegdot z życia znanych osobistości dwudziestolecia międzywojennego. Dla fanów epoki, ciekawie przedstawia się rozdział dotyczący kultury zakupów w tym okresie. I pomimo, że duży nacisk położony jest na opisanie tego gdzie, jak i co się kupowało, z pewnością zaciekawią te fragmenty, gdzie autorka skupiła się na opisach wyglądu i pracy renomowanych sklepów i firm, jak np. E.Wedel. Szczególną moją uwagę zwrócił również rozdział skupiający się na opisie warunków w jakich ludzie żyli, gotowali, jedli. Jak zmieniała się moda dotycząca wystroju i funkcjonalności kuchni, przechowywania żywności, wyglądu zastawy na której podawano kolejne dania. W obecnych bowiem czasach kuchnia jest jednym z najbardziej reprezentatywnych miejsc, często połączonym z salonem, w którym przyjmuje się gości, w międzywojniu natomiast właściciele chętniej pokazywali publicznie swoje łazienki niż właśnie kuchnie, które często znajdowały się na tyłach domów, dworów czy w najdalszym kącie mieszkań...

Bardzo lubię tego typu wydawnictwa, w których mogę znaleźć tą tak utęsknioną i pożądaną przeze mnie atmosferę czasów przedwojennych. Cieszę się, że oprócz biografii osób, które miały szansę żyć w tamtej Polsce, powstają również tego typu pozycje, nierzadko wspaniale uzupełniające tamte wspomnienia:)

2012-06-12

Wieczorne Polek rozmowy, czyli "Rozmowy w tańcu" Agnieszki Osieckiej.

Dwie Polki, jedna powszechnie znana i ceniona JA, druga przez całą książkę określana jedynie jako ONA, przez czternaście kolejnych wieczorów zasiadają razem, czy to w pokoju czy na tarasie i rozmawiają. Takie tam, wydawałoby się, babskie pitu pitu, czyli o przodkach trochę, o dzieciach, o pracy, o znajomych, o podróżach, o problemach. Nic szczególnie ciekawego, gdyby nie fakt, że jedną z tych kobiet jest Agnieszka Osiecka oraz, że te rozmowy to tak naprawdę rozległe, szczegółowe wywiady...




Muszę przyznać, że nigdy jakoś nie fascynowała mnie, ani nie ciekawiła postać samej Agnieszki Osieckiej, choć przyznaję, że trudno nie znać choć kilku świetnych tekstów jej autorstwa, czy trudno nie słyszeć o jej przyjaźni z Magdą Umer czy Krystyną Jandą. Agnieszka niestety nie budziła we mnie ciepłych uczuć a jej osoba zawsze kojarzyła mi się z jakimś chłodem, dystansem, wyniosłością a od jakiegoś czasu również z alkoholizmem, o którym tak szczerze mówi jej córka Agata (za co ją podziwiam, żeby nie było).

"Rozmowy w tańcu" pozwoliły mi odkryć trochę inną Osiecką, choć i tutaj wyraźnie widać, że nie była to kobieta, która dawała sobie 'w kaszę dmuchać'. Podczas tych czternastu wieczorów spędzonych na rozmowie z drugą, nieujawnioną w książce kobietą, dowiadujemy się nie tylko kilku ciekawych rzeczy, na temat życia samej Agnieszki. Wywiady te bowiem, to również kopalnia wiedzy o takich kultowych postaciach PRL-u jak Zbyszek Cybulski, Kalina Jędrusik czy Jerzy Kosiński. Osiecka sypie wspomnieniami z czasów warszawskiego STS-u i kultowego już stolika w "Czytelniku" na ul. Wiejskiej, czy krakowskiej "Piwnicy pod Baranami", w których to miejscach śmietanka towarzyska i intelektualno - artystyczna  regularnie spotykała się na rozmowach o sztuce, rzadko polityce. W "Rozmowach w tańcu", poczytamy również trochę o jej podróżach do Nowego Jorku, Paryża czy Moskwy, o zagranicznych znajomych, trochę o córce Agacie, trochę o życiu, o przyjaźniach z aktorkami, o nieodpuszczającej matce i ojcu, którego Agnieszka widzi w sobie. Trochę tutaj narzekania na Polaków, którzy nie potrafią się często odnaleźć w nowej codzienności (pierwsze wydanie pojawiło się na rynku w 1992 roku), trochę zarzutów w stosunku do matki, trochę planów na przyszłość, trochę żalu do siebie o to, że przegapiła dojrzewanie swojego pokolenia i zanurzona w twórczości i prostej, łatwej i przyjemnej muzyce lat 70'stych nie zauważyła narodzin demokratycznej opozycji. O związkach z mężczyznami cisza, w przeciwieństwie do alkoholizmu do którego Osiecka się przyznaje i z widoczną przyjemnością opowiada o kulturze picia trunków alkoholowych w różnych krajach Europy!

I choć nie wiemy, co z tego wszystkiego jest prawdą, co może fikcją stworzoną na potrzeby, to przyznaję, że "Rozmowy w tańcu" czyta się wyśmienicie, trochę jak pamiętnik, trochę jak powieść obyczajową, w której pełno smaczków i ciekawostek. I tylko szkoda, że sama Agnieszka Osiecka jakoś ciągle mnie do siebie do końca nie przekonała... Może następnym razem.


A. Osiecka, Rozmowy w tańcu, Prószyński i S-ka, Warszawa, s.223.

2012-06-07

"Ból kamieni" Mileny Agus.

Przekonała mnie do siebie ta 120 stronicowa książka - książeczka, a przyznaję, że łatwo nie było. Na ogół bowiem mam spore oczekiwania względem książek o tak małych rozmiarach. Głupio to może zabrzmi, bo przecież od każdej książki oczekujemy dużo i czekamy na to, aż nas ona pozytywnie zaskoczy, ale to jednak takie około 100 - stronicowe dzieła mają we mnie sporego przeciwnika i kibica w jednym. Z jednej strony bowiem wierzę, że taka mała książka naprawdę musi mieć w sobie coś wartościowego skoro ktoś ją w tłumie grubych tomisk zauważył i postanowił wydać, z drugiej jednak wiem, że łatwiej napisać krótszą niż dłuższą książkę o niczym...

"Ból kamieni" zaczęłam zatem czytać bez większego przekonania i choć już na początku stwierdziłam, że szczęśliwie dla mnie jest to dobra książka, to prawie do samego końca nie byłam w stanie nazwać jej książką bardzo dobrą. Teraz wiem, że mogę to zrobić, bo ta krótka saga rodzinna jest naprawdę wartościową pozycją literacką, która na te dwie, trzy godziny wciąga czytelnika do swojego świata pełnego rozczarowań, nadziei, bólu i marzeń o szczęściu oraz pozwala na małą refleksję.




Snuta przez wnuczkę przygotowującą się do zamążpójścia opowieść skupia się głównie, choć nie w całości, na postaci babki, z którą  ta czuje szczególną więź emocjonalną. Z wydawałoby się fragmentarycznych i nieuporządkowanych wspomnień wnuczki wyłania się przed czytelnikiem obraz wyjątkowej, acz nieszczęśliwej, rozczarowanej sobą i żyjącej marzeniami o wielkiej miłości kobiety, która zdesperowana w swoich poszukiwaniach akceptacji i namiętności, sama na siebie, za młodu, pośrednio ściągnęła piętno wariatki. Jej ból związany z odrzuceniem przez kolejnych ukochanych skłaniał ją bowiem do autodestrukcyjnych zachowań, które dla jej rodziców i otoczenia oznaczały tylko jedno. Z tego właśnie powodu otoczenie skazało ją na staropanieństwo, którego babka tak bardzo się obawiała i o uniknięcie którego modliła się do Boga. Gdy w jej domu pojawił się mężczyzna, który wyraził chęć wzięcia jej za żoną, ta błagała jednak rodziców o to by mu jej ręki odmówili. Nie wyobrażała sobie bowiem życia z tym mężczyzną. Los chciał jednak inaczej i babka całe swoje późniejsze życie spędziła z tym, którego nie chciała i którego nigdy nie pokochała...

Pokochała natomiast okaleczonego na wojnie Weterana, którego spotkała na wyjeździe do wód. Był on jej spełnieniem marzeń o wielkiej miłości i namiętności, a obraz i wspomnienie tego co między nimi zaszło towarzyszył jej do końca życia, nie pozwalając tym samym na pełne dostrzeżenie przez nią radości i szczęścia dnia codziennego.

Oczywiście w swojej opowieści wnuczka nie skupia się jedynie na postaci jednej tylko babki. Jej wspomnienia dotyczą również postaci ojca, matki i drugiej babki narratorki. Pomimo, że historia osoby, której życie jest głównym wątkiem opowieści jest poruszająca i interesująca sama w sobie, zabrakło mi właśnie rozwinięcia tych wątków pobocznych, czyli bardziej spójnych i poszerzonych wspomnień dotyczących np. życia drugiej babki. Obraz tej kobiety, który w krótkich fragmentach narratorka naświetliła jest bowiem zaskakująco ciekawy i brak jego rozwinięcia zostawia w czytelniku pewien niedosyt. To samo tyczy się postaci dziadka autorki, który w powieści przedstawiony jest głównie z punktu widzenia babki, co powoduje, że jego postać jest jakby niepełna, niejasna...

Co mi się w książce "Ból kamieni" niezwykle natomiast podobało to bardzo ciekawe powiązanie treści i tytułu książki. 'Ból kamieni' ma tutaj bowiem podwójne znaczenie. Z jednej strony jest to choroba babki, czyli kamienie nerkowe, które sprawiały iż każda jej ciąża  oprócz jednej jedynej, kończyła się poronieniem. Po drugie, w książce narratorka wspomina słowa, które kiedyś usłyszała, iż tak jest na świecie, że pewni członkowie rodziny biorą na siebie całe nieszczęście, ból, rozczarowanie życiem, po to by ich potomkowie mogli wieść szczęśliwe życie. Dla mnie zatem te tytułowe 'kamienie' to również to niespełnienie życiowe, brak szczęścia i poszukiwanie niedoścignionego, które to stały się nieodłącznym elementem życia babki narratorki, a które pozwoliły jej dziecku i wnuczce na szczęśliwe, spełnione życie.

Książka "Ból kamieni", choć specyficzna i w treści i w stylu jakim została napisana, z pewnością jest godna polecenia. Zaskakujące zakończenie jest jej dodatkowym atutem:)


M. Agus, Ból kamieni, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2008, s.125.

2012-06-03

Katarzyna i Krzysztof Świdrakowie "13 wspomnień ze stanu wojennego".

Od dawna interesuję się wybranymi okresami historii świata i Polski, wybranymi historycznymi zdarzeniami oraz postaciami, jednak muszę przyznać, że najnowszym rozdziałem historii, który wzbudza moją ciekawość jest II Wojna Światowa... To, co działo się później, chyba głównie ze względu na dramatyczny rozwój wydarzeń i nieoczekiwane zmiany na gorsze w naszym kraju, nie bardzo przyciąga moją uwagę. Oczywiście, nie jestem laikiem, który nie ma pojęcia o najnowszej historii swojego kraju, ale przyznaję, że moje w niej obeznanie jest dość ograniczone i nie jestem z tego powodu dumna. Oczywiście wiem, czego dotyczyły wydarzenia Marca 1968 roku, czym spowodowany był stan wojenny 1981 roku czy skąd wzięła się "Solidarność", ale są to wiadomości podstawowe, czasami powoli uzupełniane przy okazji lektury jakiejś książki, która o nich wspomina.

Nie ukrywam, że po książkę "13 wspomnień ze stanu wojennego" sięgnęłam głównie z ciekawości oraz tak banalnego faktu, jak moje uwielbienie dla filmu "Wszystko co kocham". Sama, urodzona w 1984 roku, nie doświadczyłam nawet ułamka życia w świecie za tą przysłowiową żelazną kurtyną. Pomimo, że wychowywałam się na filmach, bajkach czy książkach z tamtego okresu, to jednak świat w nich przedstawiany był zupełnie inny niż ten, w którym na co dzień żyli moi rodzice, czy dziadkowie. Sam stan wojenny natomiast, to dla mojego pokolenia zaprzeszły czas, którego my nie zaznaliśmy i o którym nieliczni mówili. Chciałam, by ta książka przybliżyła mi choć trochę ten czas, by pozwoliła mi poznać ludzi, którzy sprzeciwiali się systemowi i którym po raz kolejny przyszło walczyć o wolną Polskę...




Jak sugeruje jej tytuł, książka "13 wspomnień ze stanu wojennego" składa się z 13 rozdziałów, których narratorami i głównymi bohaterami jest 14 osób, które zdecydowały podzielić się swoimi wspomnieniami z tego okresu z autorami książki. Mamy więc tutaj milicjanta MO, pracownika naukowego zakładu astronomii PAN czy robotnika budowlanego, których wspomnienia bezpośrednio związane są z działalnością konspiracyjną i kilkumiesięcznym internowaniem. W książce tej znajdziemy również wspomnienia twórcy najbardziej chyba znanej piosenki stanu wojennego "Zielona WRONa", czy jedynej w tym towarzystwie kobiety, młodej pracownicy Zakładów Teleelektronicznych.

Jak w życiu, tak i w tej książce jedne opowieści są porywające i ciekawe, inne natomiast trochę przegadane. Wszystkie jednak są prawdziwe i to jest ich największa wartość, zwłaszcza dla mnie, bo tego przecież od tej książki chciałam. Realiów. Książki tej nie czyta się jednym tchem, nie jest ona bowiem łatwa w odbiorze, co mnie zdziwiło, bo przecież nie szokuje ona, nie drażni, nie porusza w sposób nie do zniesienia. Coś w niej jednak jest, co sprawia, że jej lektura do najłatwiejszych nie należy. Nie wiem co. Może to same wspomnienia, które dla znawców tego okresu będą przedstawiać dużo większą wartość niż dla mnie? Ja czułam się podczas jej lektury, jakbym cierpiała na znieczulicę, której nabawiłam się podczas czytania książek dotyczących II Wojny Światowej. Nie potrafiłam się wczuć w sytuację tych osób, dlatego ta książka dla mnie samej przedstawia sobą tylko wartość historyczną, bo jednak wspomnienia tych ludzi są znakiem jakiegoś czasu, ważnego czasu i warto o tym pamiętać. Ja oczekiwałam chyba czegoś innego, choć nie potrafię powiedzieć czego... Dziwne.

Książka zdecydowanie dla osób, które chcą się dowiedzieć czegoś więcej o stanie wojennym, o "Solidarności", o sensie jej istnienia, o tym co kierowało ludźmi którzy do niej wstępowali, którzy buntowali się przeciwko ówczesnemu systemowi. Z pewnością warta przeczytania, ale niekonieczna. 

Na sam koniec fragment, który jako jedyny poruszył mnie do łez (nie to, żebym oczekiwała od tej książki takich sytuacji!:P)


"Do Bykowskiego zgłosił się staruszek. Chciał porozmawiać na osobności. Tę historię Bykowski zapamiętał bardzo dobrze: "Chciałbym zapisać się do >Solidarności<" - usłyszał. Zaskoczony, zapytał, czy starszy pan wie, co się dzieje w kraju. "Wiem i dlatego chcę wstąpić do >Solidarności<" - odpowiedział ze łzami w oczach mężczyzna.
- Prawie zamarłem z wrażenia, gdy podał mi swój dowód osobisty. Za trzy tygodnie miał skończyć dziewięćdziesiąt lat. Pomyślałem, że jeżeli tacy ludzie nas popierają, to nie wolno nam się poddawać. Bez namysłu wypisałem sporządzoną naprędce legitymację. Staruszek był bardzo wzruszony, pocałował ją, zanim schował do kieszeni. Oddałem mu swój ostatni znaczek >Solidarności<. Nie mogłem zrobić inaczej - Bykowski, gdy dziś o tym opowiada, jest mocno wzruszony." 


K. i K. Świdrakowie, 13 wspomnień ze stanu wojennego, Wydawnictwo PWN, Warszawa 2011, s.277.