2012-10-10

Jest! Niczym powrót do domu. "McDusia" Małgorzaty Musierowicz.

Połknęłam ze smakiem, ogromną przyjemnością i jak zwykle, z ochotą na dokładkę. Chyba tak mogę nazwać to co zaszło między mną a "McDusią", bo ja już Jeżycjady nie czytam od dłuższego czasu, ja kolejne książki wchodzące w skład serii połykam i nigdy nie zdarzyło mi się jeszcze, bym z powodu tej swojej łapczywości miała po nich jakąś zgagę. Jestem bowiem w stosunku do tworów literackich Małgorzaty Musierowicz niemal bezkrytyczna, a każdy mój książkowy powrót na Jeżyce to tym samym powrót do mojego domu rodzinnego, do czasów wczesnej młodości, do swojego innego, już na zawsze zmienionego, życia. I nie ma znaczenia, że nie mam już 13 lat, że akcja "McDusi" też toczy się już w całkiem innym świecie niż ten opisywany, dajmy na to, w "Kwiecie kalafiora". Ważne, że autorka nadal umie w swoich kolejnych książkach odtworzyć atmosferę, którą znajdowałam w częściach najwcześniejszych, że nadal perypetie młodych, dorastających bohaterów cieszą mnie, rozczulają, wywołują ciepło w sercu i pozwalają na niektóre sprawy z mojego własnego życia spojrzeć z innej, Borejkowej perspektywy. Taka trochę magia i czar.




"McDusię" kupiłam dopiero w ostatnią sobotę, podczas swojego bardzo krótkiego pobytu w Polsce, i dlatego też wcześniej o oczy obiła mi się recenzja tej książki, która pojawiła się na jednym z blogów. Ponieważ z założenia nie czytam opinii o książkach, których lekturę mam w najbliższych planach (nie chcę sobie zaburzać swojego własnego odbioru danej powieści) to z mojego bardzo pobieżnego jej prześledzenia w pamięci utkwiło mi zdanie nawiązujące w kontekście "McDusi" do telenoweli. Przyznam, że zagnieździły się te słowa w mojej głowie do tego stopnia, że zaczynając czytać "McDusię" szukałam w niej tych telenowelowych elementów, które by mnie denerwowały, drażniły i które pomogły by mi się uporać z tym porównaniem, jak dla mnie pejoratywnym (choć recenzji nie czytałam i jeszcze raz to podkreślam, to są tylko moje własne odczucia co do zastosowanych słów:)). 

Zaczęło się od przyjazdu Magdusi Ogorzałek do Poznania. Dziewczyna miała się zająć uporządkowaniem mieszkania swojego zmarłego pradziadka, profesora Dmuchawca, a ponieważ Borejkowie nigdy nie zostawiliby córki Kreski samej sobie, Magdusia (z powodu swojego uwielbienia dla tłustego jedzenia zwana przez Idę McDusią lub McDonaldusią) zamieszkała razem z nimi przy Roosevelta. I wtedy to właśnie w jej otoczeniu pojawiają się dwaj bardzo młodzi mężczyźni, Ignacy Grzegorz Stryba i Józef Pałys, z których jeden jest bezgranicznie oczarowany młodą panną, a drugi wydaje się jej nawet nie lubić, aczkolwiek ona zwraca na niego swoją uwagę. W tym właśnie początkowym momencie książki pomyślałam, że może ta część naprawdę jest trochę jak telenowela, bo jedna kobieta i dwóch mężczyzn może niczego dobrego ani nowego nie wróżyć:P Autorka poradziła sobie jednak z tym niezwykłym trójkątem w sposób bardzo mnie zadowalający, a sama historia osnuta wokół tej trójki młodych ludzi została wzbogacona o piękne i wzruszające wspomnienie o profesorze Dmuchawcu, przy którym nie raz i nie dwa 'oczy zaszły mi mgłą' oraz o postać Trolli bez której Józinek nie byłby takim Józinkiem jakim jest. Oczywiście, jak to u Małgorzaty Musierowicz, nie jednym wątkiem książka stoi. Pojawia się zatem drugi motyw w "McDusi", a jest nim ślub Laury i Adama zaplanowany na 27 grudnia. Panna Młoda i Pan Młody zakochani na amen, przygotowania w toku a jednak zdarzają się 'mniejsze zachmurzenia' i 'większe burze' pomiędzy poszczególnymi uczestnikami tych nadchodzących uroczystości, nie wszystko ma również ochotę iść zgodnie z planem. Nudno zatem nie jest. 
Jest za to ciepło, serdecznie i refleksyjnie, jak to w Jeżycjadzie. Warto zaznaczyć, że z całej serii jest to chyba część najbardziej obfitująca w tą, wspomnianą przeze mnie, refleksyjność, rozważania nad przemijaniem, zmianami, upływającym czasem... Można przy niej pomyśleć. Telenoweli brak, a jeśli nawet jest, to za taką jej formę jestem gotowa 'się pokroić' i jak to ktoś kiedyś powiedział, Jeżycjadę będę czytać wciąż i wciąż od nowa 'do końca świata i o jeden dzień dłużej'! "McDusia" to moim zdaniem jedna z topowych części Jeżycjady:)))

I teraz pozostaje mi jedynie czekać i modlić się, by kolejna część serii zatytułowana "Wnuczka do orzechów" pojawiła się na księgarnianych półkach szybciej niż "McDusia"...


M. Musierowicz, McDusia, Wydawnictwo Akapit Press, Łódź, s.292.

18 komentarzy:

  1. Uwielbiałam te stare tomy Jeżycjady, począwszy od "Tygryska i Róży" trudno mi odnaleźć ten klimat i atmosferę, która tak mnie wcześniej zachwycała. Najnowszych tomów nie miałam okazji czytać. Ale gdyby się takowa nadarzyła - skorzystam, żeby poznać nowych bohaterów :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurcze, a ja jakoś nie umiem oddzielić Jeżycjady starej od nowej grubą kreską i powiedzieć, że te dawne części podobały mi się bardziej a nowsze mniej... Dla mnie to jest trochę nielogiczne bo przecież od czasu powstania pierwszej części minęło ok 40 lat! Wiadomo, że i bohaterowie musieli się rozwinąć, Polska się zmieniła i Jeżycjada siłą rzeczy też, ale wcale nie uważam, że na gorsze. Klimat wcześniejszych powieści też mnie zachwyca, ale głównie dlatego, że w komunistycznej Polsce prawie nie żyłam i moje wspomnienia z tamtego okresu to tylko przebłyski. Poza tym wcześniejsze powieści z gruntu czyta mi się inaczej, bo kojarzą mi się one z moją z dzieciństwem, do którego już nie ma powrotu:) Nie uważam natomiast, że teraz klimat w książkach jest inny, klimat jest ten sam tylko problemy bohaterów mają trochę inne podłoże, inna jest młodzież, inne czasy. Ale czy to nie jest normalne? Ale sobie pogadałam:P

      Usuń
    2. Wiem, że tomy wychodzą nieprzerwalnie od wielu lat i podział na "stare" i "nowe" jest bardziej osobisty - "stare" to dla mnie po prostu te, które czytałam na raz, bo do wszystkich miałam od razu dostęp. To było do "Nutrii i Nerwusa". A potem zaczęły się takie tomy, na które już musiałam "czekać". Na parę kolejnych jeszcze czekałam z niecierpliwością, potem już jakoś to napięcie związane z nową książką było coraz mniejsze - bo też, z racji na przerwy w czytaniu i mijający czas, nie wszystkie postaci były w mojej pamięci tak samo wyraziste.

      Usuń
    3. A to zupełnie inna sprawa, i może nie chodzi w tym wypadku o klimat, którego myślisz, że już nie ma, ale o ten rodzaj sentymentu, którym nowsze książki nigdy przez Ciebie ani przeze mnie chyba nie będą darzone. Ja też całkiem inaczej czuję się wracając do wcześniejszych części niż czytając części nowe, ale to głównie dlatego, że te 'stare' to jestem również ja ta 'stara' czyli bardzo młoda i łączą się z tamtymi książkami moje wspomnienia z tego okresu. Nowe są nowe, ale wierzę, że za kilkadziesiąt lat i je będę darzyć podobnymi uczuciami:)

      Usuń
  2. niedługo sama zabieram się za McDusię, ładnie masz tu na blogu ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Trzeba będzie wybrać się do księgarni :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale mnie zachęciłaś swoją recenzją do ponownego przeczytania całej Jeżycjady! To niesamowite książki, które wspominam bardzo ciepło. Niestety nie przeczytałam ostatnich 2 tomów, ale chętnie nadrobię zaległości:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba nadrobić, trzeba:) I ja prawdopodobnie w niedalekiej przyszłości zacznę po raz kolejny czytać Jeżycjadę od początku. Jakoś nie umiem wytrzymać zbyt długo bez tych książek:P

      Usuń
  5. Podpisuję się wszystkimi czterema odnóżami!! :D

    OdpowiedzUsuń
  6. ja to sobie chyba sprawię całą serię do nowa- tzn. czytałam jako dziecko wypożyczaną z biblioteki, potem jako dorosła na studiach pożyczyłam od innej zakochanej w Jeżycjadzie fanki, a sama dalej nie miałam, bo stwierdziłam, że kupię, gdy urodzę jakiegoś bobasa - i co i dalej nie mam...
    wiec chyba po prostu kupię ją sama sobie! i McDusię od razu! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja w dzieciństwie miałam tylko "Kwiat kalafiora", "Pulpecję" i "Noelkę" i właśnie dlatego te części darzę największym sentymentem i znam je prawie na pamięć:P Natomiast gdy tylko zaczęłam mieć swoje pieniądze dokupywałam sukcesywnie kolejne tomy i teraz jestem szczęśliwą właścicielką całości:) Kup sama sobie, bobas i tak musiałby do nich dorosnąć i osiągnąć wiek tych przynajmniej kilkunastu lat:P

      Usuń
  7. Nie mogę się doczekać, aż w końcu wpadnie w moje ręce, odrobinę mnie uspokoiłaś tą recenzją, bardzo się cieszę, że ją przeczytałam ;) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dlaczego uspokoiłam? Czytałaś jakieś niepochlebne? W sumie pytam się, a sama czułam mały niepokój w związku z "McDusią" po tym jak natknęłam się na wspomnianą przeze mnie opinię... W każdym razie mam nadzieję, że jak już ją przeczytasz to Twój osąd tej książki nie będzie się wiele różnił od mojego:)

      Usuń
  8. Uwielbiam Jeżycjadę i marzę o tym, żeby mieć całą serię na półce <3 Zazdroszczę, że miałaś okazję przeczytać już "McDusię", mam nadzieję, że i mnie się wkrótce poszczęści :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Mam takie same odczucia po lekturze, jednakże nie uznałbym "McDusi" za jedną z najlepszych części. Z ostatnich tomów to już prędzej "Żaba" lub "Sprężyna". :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może i masz rację, może gdybym tą część przeczytała jednym ciągiem zaraz za innymi, miałabym w stosunku do niej trochę inne odczucia, bardziej krytyczne. A tak, po tak długiej przerwie, ta lektura sprawiła mi tyle przyjemności, że odebrałam ją jako jedną z najlepszych. Zresztą, kurcze, dla mnie większość części Jeżycjady jest 'topowa', mało jest takich, które uważam za trochę gorsze:P "Sprężyna" pamiętam, wbrew moim początkowym obawom, baaaardzo mi się również podobała:)

      Usuń
  10. Ja skończyłam czytać Jeżycjadę na "Brulionie Bebe". Bardzo chciałabym wrócić do tych czasów, bo te książki mają w sobie magię, tak jak piszesz. Mam postanowienie by skompletować całą Jeżycjadę i mieć w swojej domowej bibloteczce. Ale kiedy ja zdążę połknąć tyle książek by być na bieżąco? Idę sprawdzić ile książek mam do przeczytania do McDusi;)
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń