2012-11-23

"Hope springs".

Spędziłam wieczór z przeuroczym filmem. "Hope springs" to mądry i niesamowicie ciepły obraz, w którym humor przeplata się ze łzami. Orzeźwia i z pewnością również budzi z małżeńskiego otępienia jeśli takowe w związku istnieje. Wbrew pozorom nie jest to prosta komedia obyczajowa, ale raczej komedio-dramat, na który z pewnością warto zwrócić uwagę. 
Meryl Streep i Tommy Lee Jones grają w nim parę małżonków, którzy po ponad trzydziestu latach bycia razem stali się sobie niemal obcy. To, co kiedyś niewątpliwie było wielką miłością pełną pasji i namiętności zastąpione zostało rutyną i obojętnością w stosunku do siebie. Terapia małżeńska, na którą udaje się Kay z Arnoldem, wydaje się być ich ostatnią deską ratunku. 
Zaskoczył mnie ten film tym jak bardzo jest stonowany, przemyślany, głęboki i jednocześnie jak niesamowicie zabawny. Dodatkowo, mistrzowska jak zawsze Meryl Streep i Tommy Lee Jones, filmowe uosobienie zrzędy. 
Jednym zdaniem: taki 'mały' film a cieszy:)



2012-11-18

Edie.

Mam słabość do lat 60'tych. Mam też słabość do tego filmu, który je obrazowo opisuje: te kolory, ta muzyka, ta moda, ta sztuka i to niebezpieczeństwo czyhające na tych pogubionych i poranionych. Poza tym pociąga mnie postać Edie Sedgwick zagrana przez Siennę Miller. Wracam do niego co jakiś czas, inaczej nie umiem.





"Factory Girl"

2012-11-17

Małe oskarżenie i "Na zielone pastwiska" Anne B. Ragde.

Zakładam, że kto miał czytać to już przeczytał tą trzecią, ostatnią część norweskiej sagi rodzinnej i dlatego odważę się swój post zacząć od słów: winię Disney'a i Hollywood. Winię ich za to, że gdy oglądam filmy czy czytam książki poruszające trudne tematy oraz opisujące czy pokazujące skomplikowane sytuacje i relacje międzyludzkie, to ja i tak, podświadomie, czekam na ten wielki Hollywoodzki "happy end". I pomimo, że wiem, iż prawdziwe życie nie jest tak proste, że ludzie tak łatwo się nie zmieniają oraz że przeżyte ciężkie chwile zostają gdzieś głęboko w człowieku, to jednak gdy książka kończy się w inny sposób niż tego oczekiwałam, czuję jakiś zawód pomieszany z podziwem do autora, który umiał tak głęboko poznać naturę człowieka, że nie ulega pokusie 'naprawiania świata' na siłę. Zadziwia mnie też to, że ta moja przemożna wiara w dobre zakończenie nie maleje ani razem z kolejnymi przeczytanymi powieściami, które utarły mi w tej kwestii nosa, ani z osobiście przeżytymi sytuacjami, z których kilka stanowi doskonały przykład na to, że nie zawsze koniec czegoś musi być pozytywny i że życie nie zawsze układa się tak, jak byśmy sobie tego życzyli. Tak sobie myślę zatem, że chyba jestem chorobliwą optymistką, i tylko nie wiem czy to dobrze, czy źle?




Tak jak i w dwóch pierwszych częściach tak i w tej Anne B. Ragde zaskakuje swoich czytelników tym, jaki kierunek obierają zdarzenia w Neshov. Po raz kolejny autorka zagrała na moich uczuciach i pewności siebie przejawiającej się moim przekonaniem, że wiem  co się stanie i wiem w jaki sposób historie poszczególnych bohaterów się potoczą. I choć "Na pastwiska zielone" czytałam wiedząc już mniej więcej jaki jest jej koniec (wcześniej trochę nieopacznie przeczytałam recenzję na jednym z blogów, która coś niecoś o tym mówiła) to i tak lektura tej książki sprawiła mi tyle samo przyjemności i satysfakcji, co lektura jej  dwóch poprzedniczek.

Po dramatycznych wydarzeniach, opisanych w powieści "Raki pustelniki" rodzina Neshov powoli dochodzi do siebie. Torunn, postawiona niejako 'pod murem' próbuje odnaleźć się w nowej, trudnej dla siebie sytuacji. Jakby na to nie patrzeć, kobieta emocjonalnie zostaje zostawiona sama sobie, co w połączeniu z niesamowitymi wręcz wyrzutami sumienia, powoduje, iż Torunn w pewnym momencie znajduje na skraju załamania nerwowego. Oczywiście walka o utrzymanie gospodarstwa trwa, choć prawdą jest, iż Torunn w dalszym ciągu nie jest pewna, czy chce by tak właśnie miało wyglądać jej życie, czy wystarczy jej sił by codziennie mierzyć się z problemami, których skala nie maleje, tylko z dnia na dzień rośnie?
Tymczasem Mardigo postanawia zmodernizować swój zakład pogrzebowy w Trondheim, co wiąże się nierozerwalnie z wprowadzeniem pewnym zmian w gospodarstwie Neshov. Mężczyzna wydaje się nie widzieć tego, jak bardzo jego bratanica jest rozbita wewnętrznie i jak bardzo potrzebuje pomocy i upewnienia jej w tym, że jest potrzebna nie tylko  upadającemu gospodarstwu, ale również tej rodzinie, która przecież zaczyna się powoli odnajdować dla siebie.
Jeszcze gorzej pod tym względem ma się sytuacja z Erlendem, tym wujem, z którym wydawało się, że Torunn ma najlepsze relacje. Pochłonięty pozytywnymi zmianami w swoim życiu Erlend niemal nie kontaktuje się ze swoją siostrzenicą, która wydaje mu się zbyt przygnębiona i nie taka, jaką chciałby słyszeć czy widzieć. Nie pasuje po prostu do jego pięknego, idealnego świata. Nie zmienia to jednak faktu, że Erlend i Krumme nie rezygnują z planów przebudowy silosów z Nevshed na letnią bazę wypoczynkową dla siebie, swoich dzieci i ich matek. 

To właśnie Erlend, w sumie niespodziewanie dla mnie samej, stał się postacią, która irytowała mnie, podczas czytania tej powieści, najbardziej. Przewrażliwiony i skupiony na sobie facet, który niemal znika z życia Torunn, gdy ta najbardziej go potrzebuje, tylko dlatego, że nie wpisuje się ona w jego radosny nastrój, to zdecydowanie nie jest to, czego od niego oczekiwałam. W sumie, mogę powiedzieć, że prawie cały czas podczas lektury tej książki towarzyszyło mi uczucie rozczarowania tym, jak postępują bohaterowie "Na pastwiska zielone". Nie znaczy to jednak, że rozczarowała mnie sama książka. Trudno mi było po prostu zaakceptować fakt, że ta rodzina nie była w stanie jednak sobie pomóc i nie zaprzepaścić danej im od losu szansy, ale czy nie takie jest prawdziwe życie?
Sama autorka skradła moje serce tą trylogią i wiem, że będę śledzić jej kolejne poczynania literackie. Teraz natomiast szukam sposobu na to by oglądnąć norweski serial zrealizowany na podstawie tych trzech książek:)


A. B. Ragde, Na pastwiska zielone, Wydawnictwo Smak Słowa, Sopot 2012, s.253.

2012-11-08

Howard Jacobson "Kwestia Finklera".

Rewelacyjna. To słowo przychodzi mi na myśl jako pierwsze, gdy myślę o tej książce. 
Niby wybrałam ją świadomie, nawet bardzo, bo zanim została zakupiona zastanawiałam się nad tym dobre kilka tygodni, niby wiedziałam również co jest jej tematem, a jednak Howard Jacobson zdołał mnie zaskoczyć, in plus:) 

Pomimo swojego nią zachwytu od razu zaznaczam, że nie jest to książka dla każdego, ani ze względu na temat, który oscyluje gdzieś pomiędzy problemem tożsamości we współczesnym świecie a tytułową "kwestią Finklera", czyli tzw. kwestią żydowską, ani ze względu na sposób w jaki została napisana. Ja sama czytając tą książkę stworzyłam na własne potrzeby pewien podział, zauważyłam bowiem, że jest to jedna z tych powieści, w których (w przeciwieństwie do większości) nie sama fabuła jest najważniejsza, ale to 'coś' poza nią, czyli te filozoficzno - socjologiczne rozważania na temat miejsca Żydów we współczesnym świecie, na temat stosunku innych nacji do tej jednej, obecnej w każdej innej, na temat przynależności i wykluczenia z danej społeczności. A wszystko to podane w bardzo, naprawdę bardzo przystępny sposób. Fabuła "Kwestii Finklera" jest bowiem na tyle rozbudowana i ciekawa, że te przemycane rozmyślania na bądź co bądź skomplikowany temat nie nużą a pociągają. 




"Kwestia Finklera" to, mówiąc oględnie, opowieść o męskiej przyjaźni, która zostaje wystawiona, nie tyle na próby, co na zmiany. 

Julian Treslove jest prawie pięćdziesięcioletnim mężczyzną marzącym o miłości do kobiety, która wzorem tych z włoskich oper, odejdzie z tego świata w jego ramionach. Na tym właśnie zdarzeniu opiera się piękno jego wyimaginowanego życia, w prawdziwym bowiem nie stać go na zawiązanie prawdziwej, długoletniej relacji z kobietą. Tutaj kobiety opuszczają go po kilku miesiącach, z czym on się zgadza i co jest mu na rękę. Oprócz tego Julian jest zakompleksionym, skłonnym do popadania w różnego rodzaju obsesje gojem, który w pewnym momencie swojego życia postanawia zostać prawdziwym Żydem.
Sam Finkler, owdowiały długoletni przyjaciel, jest dla Juliana tożsamy z żydowskością (stąd właśnie tajemnicę bycia Żydem Julian określa mianem "kwestii Finklera"). Sam aka. Samuel Finkler jest człowiekiem inteligentnym, bogatym, spełnionym zawodowo, które to cechy stereotypowo widziane są jako właściwe dla Żydów. Czego jednak Julian początkowo nie widzi, a później nie potrafi pojąć i zrozumieć to fakt, iż w swoim żydostwie Sam Finkler jest jednak trochę antysemitą. Ten telewizyjny filozof, autor poczytnych przewodników jest jednym z najprężniej działających członków klubu SKONsternowanych Żydów, dla którego właściwa jest krytyka izraelskiej polityki w regionie oraz pewne zrozumienie dla niektórych antysemickich postaw i zachowań. 
Trzeci z przyjaciół to Libor Sevcik, stary czeski Żyd, były nauczyciel Juliana i Sama. Libor jest mężczyzną, który tak jak Samuel, stosunkowo niedawno stracił swoją żonę. I na tym wydarzeniu, wydaje się, jego świat się zatrzymał. Starzec niechętnie zatem wdaje się w dyskusję ze swoimi młodszymi kompanami, z których jeden oślepiony jest wizją swojej przyszłej żydowskości, a drugi próbuje ją w sobie zwalczać. Libor nie ma siły na to by się tłumaczyć ze swojego żydostwa, by się ustosunkowywać do każdej wypowiedzi czy każdego sądu jednego z przyjaciół. Jest mężczyzną na tyle dojrzałym, inteligentnym, ale i zmęczonym życiem, że nie widzi większego sensu w walce ani z antysemityzmem, ani z mitologizacją żydostwa. 

Fabuła książki Jacobsona opiera się głównie na rozmowach pomiędzy tą trójką, czy to wieczorem przy kolacji, czy to w barze podczas śniadania. Oczywiście, pomimo iż Julian, Libor i Sam tworzą tzw. trzon tej powieści, to pojawiają się w niej również kobiety, dla których ci zapętleni w swoich myślach mężczyźni stanowią lub stanowili ważny element życia. Są to jednak postacie drugoplanowe co wiąże się z tym, że problematyczna "kwestia Finklera" może być odbierana jako kwestia męska.

Zarówno na okładce jak i w niektórych opisach książki, "Kwestia Finklera" określana jest jako powieść zabawna i refleksyjna w jednym. I tutaj mam problem, bo ja sama tej dowcipnej strony książki Jacobsona nie zauważyłam. Może ma tutaj znaczenie fakt, iż ani nie jestem znawcą i częstym odbiorcą humoru brytyjskiego, ani tym bardziej żydowskiego. Dla mnie zatem powieść ta ma charakter refleksyjny, a często stosowane uproszczenia, omyłki i  opisywane stereotypy, na których podstawie wykreowany jest obraz Żyda i na których opiera się wiedza Juliana o tej społeczności, nie bawią mnie, a stanowią elementy powieści nad którymi przechodzę do tzw. porządku dziennego.
Wydaje mi się, że dla znawców tematu, powieść ta może okazać się zbyt płytka czy banalna, ale takiemu laikowi jakim jestem ja otwiera ona oczy na "kwestię żydowską" i to jak trudno  we współczesnym świecie, członkom tej diasporycznej społeczności, określić swoją żydowską tożsamość. Ciekawa.


H. Jacobson, Kwestia Finklera, Świat Książki, Warszawa 2011, s.462.

2012-11-04

Io sono l'amore.

Piękna muzyka. Piękne zdjęcia. Ciekawa historia, której rozwój trudno do końca przewidzieć i która kończy się nie kończąc. Urwana zostawia pole dla wyobraźni widza. Lubię takie kino, w którym nie tylko fabuła jest ważna, w którym zwraca się uwagę na fakt, iż widza trzeba uwodzić. 



"Jestem miłością".