2015-04-27

"Babska stacja" Fannie Flagg.

Moja pierwsza myśl po przeczytaniu najnowszej książki Fannie Flagg? Czytadło babskie do potęgi, ale na szczęście nie z tych najgorszych, z tych najlepszych również nie. 

Z pisarstwem Fannie Flagg zetknęłam się po raz pierwszy chyba z 10 lat temu za sprawą cudownych "Smażonych zielonych pomidorów". Do tej pory pamiętam jak wielkie wrażenie zrobiła na mnie tamta książka i choć od tamtego czasu już do niej nie wróciłam to nigdy o niej nie zapomnę. Na fali tego mojego przeszłego zachwytu nad powieścią autorki skusiłam się na lekturę "Babskiej stacji". Dodatkowo, nie wiem dlaczego, ubzdurałam sobie, że ta książka jest jej pierwszą od czasu "pomidorów"! Jak tego dokonałam? Nie mam pojęcia! Chyba po prostu czasami mózg płata nam figle :D

Po "Babską stację" sięgałam zatem z ogromnymi oczekiwaniami i trochę się jednak zawiodłam, bo miałam nadzieję, że po "Smażonych zielonych pomidorach" autorka poszła ze swoją twórczością do przodu, a wychodzi na to, że się cofa. Najnowsza jej książka z pewnością nie jest z gatunku tych grafomańskich (jak np. książki pani Michalak, o których ostatnio znowu głośno...), ale nie jest to też nic szczególnego, nic na co warto z niecierpliwością czekać. Myślę, że dobrym pomysłem jest wypożyczenie jej z biblioteki, bo to jest tylko i wyłącznie 'książka na raz'. Lekka, łatwa i przyjemna, niestety nic więcej.




Sookie Poole ma 59 lat i wiedzie spokojne, ustatkowane życie u boku kochającego męża i w cieniu apodyktycznej, znanej całemu miasteczku matki. Gdy wydaje za mąż trzecią ze swoich córek myśli, że oto nadszedł czas na nagrodę, na długo wyczekiwany odpoczynek, upragniony wyjazd z mężem. Niestety tak szybko jak Sookie zaczyna o tym myśleć, tak szybko zostaje sprowadzona na ziemię. Dostaje oficjalny list, który rozpoczyna w jej życiu małą rewolucję. Sookie odkrywa, że tak naprawdę nie jest tym, kim od dzieciństwa myślała, że jest, że jej matka nie jest jej matką, że zamiast krwi irlandzkiej w jej żyłach płynie krew polska. Początkowo przerażona tym kobieta, za namową męża, powoli zaczyna zagłębiać się w historię swojego życia. Odkrywa, że jej adopcyjna matka nie jest jedyną silną kobietą z jaką ma coś wspólnego. Okazuje się, że zarówno jej biologiczna matka jak i jej trzy siostry były kobietami o których próżno mówić: słabe, bezbronne i zależne od innych.

Akcja "Babskiej stacji" prowadzona jest dwutorowo. Oprócz historii Sookie czytelnik wprowadzony jest przez autorkę w losy polskiej rodziny Jurdabralinskich z Pulaskiego (swoją drogą, nazwisko takie, że i Polak sobie język połamać może! Skąd Flagg je wytrzasnęła? :P). To w tej właśnie rodzinie rodzą się 4 nietuzinkowe kobiety, w czasie wojny najpierw prowadzące stację paliw, później pilotujące samoloty transportowe. To z tej właśnie rodziny wywodzi się Sookie.

Do książek Fannie Flagg już raczej nie wrócę (z wyjątkiem "Smażonych zielonych pomidorów"). Wydaje mi się, że atmosfery, którą znalazłam w tamtej nie znajdę już w żadnej innej tej autorki. Na tym zatem zakończy się moja przygoda z tą pisarką. Na tym etapie swojego życia wolę babską literaturę w bardziej wyrafinowanym wydaniu :)


F. Flagg, Babska stacja, Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2015, s.427.

2015-04-21

"Bornholm, Bornholm" Hubert Klimko-Dobrzaniecki.

Bardzo długo przeleżała ta książka na mojej półce zanim po nią sięgnęłam, oj bardzo długo. Kilka razy brałam ją w ręce, ale aż do ostatniego razu, za każdym odkładałam ją z powrotem, bo wydawało mi się, że nie będzie ona na tyle ciekawa, by mnie wciągnąć i zainteresować. I co? I gdy w końcu się za nią zabrałam okazało się, że cały ten czas byłam w błędzie, bo "Bornholm, Bornholm" to bardzo dobra literatura! Z zaciekawieniem odkrywam ostatnio, że takie niepozorne, wydawałoby się, powieści porywają mnie do swojego świata i że jest mi w nim bardzo dobrze :)




"Bornholm, Bornholm" to tak naprawdę dwie opowieści o dwóch różnych mężczyznach, dwóch różnych czasach w historii, dwóch, wydawałby się, całkiem od siebie różnych życiach. I gdyby przy tym zostać, to tylko ten tytułowy Bornholm byłby elementem ich łączącym, Bornholm i ktoś. Tak jednak nie jest, bo książka Klimko-Dobrzanieckiego to nie tylko dwie historie łączące się w jedną, to też jedna, wielka opowieść o rozczarowaniu życiem, o chęci zmiany, o próbie walki o inną, lepszą przyszłość.

Horst Bartlik jest bardzo przeciętnym Niemcem, nauczycielem biologii w szkole. Wydawałoby się, że jest pogodzony ze swoim bezbarwnym życiem, z wszechogarniającą go obojętnością innych na jego osobę. Wybuch wojny sprawia jednak, że Horst niejako budzi się do życia, ma już dość swojej uległości w stosunku do żony, której nie kocha i która prawdopodobnie nigdy nie kochała jego, ma już dość faktu, że to na jej życzenie przestał być mężczyzną w domu, a stał się posłuszną marionetką. Postanawia zawalczyć o siebie, postanawia się sprzeciwić żonie i zejść ze swoich utartych ścieżek. Fakt, że wybuchła wojna i w każdej chwili może zostać powołany do walki jest dla niego nie lada motywacją, drugiej szansy na odzyskanie siebie może już nie mieć. Gdy w końcu zostaje skierowany do bazy niemieckiej na Bornholmie po raz kolejny odkrywa, że nie wszystko jeszcze w jego życiu stracone. 

Drugi bohater książki na Bornholmie się urodził. Wychowywała go matka, która teraz leży w śpiączce, którą ten odwiedza w szpitalu i której wreszcie może bez skrępowania i obawy o to, że znowu go skrytykuje lub poczuje się nim zawiedziona, opowiedzieć swoje życie. Jedną z osób o których syn jej opowiada jest ona sama i ich wzajemna relacja, tak trudna, niezrozumiała, pełna miłości i nienawiści. Opowiada o tym jak musiał od niej uciec, by teraz móc do niej wrócić.

"Bornholm, Bornholm" to książka o samotności 'wśród swoich', o poczuciu niezrozumienia, porzucenia, o bezsensie wiedzenia życia w takiej a nie innej formie, o próbie wyrwania się z marazmu, istniejącej sytuacji, o walce o godność i szacunek u najbliższych. Wszystko to podane czytelnikowi bardzo przystępnie, bo choć dwie części, na które składa się książka, mają różną od siebie formę, czyta je się z równą ciekawością i przyjemnością. Powieść warta polecenia.


H. Klimko-Dobrzaniecki, Bornholm, Bornholm, Wydawnictwo Znak, 2011, s.240.